środa, 29 sierpnia 2012

fest food

Cześć, jestem Agata i już od trzech dni nie byłam na żadnym festiwalu. Boże, jak miałkie i rozczarowujące jest teraz moje życie, jak bardzo niedoskonałe są wszelkie myśli zrodzone w próżniaczym zbytkowaniu teraźniejszego banalnego żywota. Brak mi sił na walkę o swoje szczęście (czy brzmię wystarczająco jak Paulo Coelho?), nie mam ochoty na sztukę, nienawidzę głębokiego humanizmu i wszelkich autorytetów moralnych, trolluję i płaczę, ale świat już przecież nie wierzy łzom, a pochodna syndromu kobiecej szafy, gdy ma się mnóstwo piosenek w zanadrzu, ale właściwie niczego do posłuchania jest dziś wyjątkowo uwierająca. Niech świat się wali, bylebym zawsze mogła nosić maskę głowę konia i uczestniczyć w wiksie, która leczy uzdrawia i podtrzymuje życie. Sięganie dna (chlip chlip) to nie wypad na weekend, warto zapamiętać, gdy ubolewa się nad własnymi problemami, które są puchem marnym w porównaniu nad moimi bolączkami po próbach synchronizacji do dnia powszedniego po jakimś wyjeździe. Mózg siwieje, a nobody cares about my white feelings NO I TAK TO LECI.

czwartek, 9 sierpnia 2012

tendencyjnie o Off Festiwalu

diss ogólny:
Zdecydowanie na czasie są full nieprofesjonal autorskie recenzje z muzycznych festiwali, których nikt oprócz autora nie czyta, chyba, że w celu pohejtowania konkretnego hejtu. Po co rozwodzić się nad oczywistościami nie wiem, podobnie jak nie wiem, ile da się napierdalać o tym, który koncert najleprzy (grubson najleprzy) przed festiwalem w autobusie i pociągu, w czasie festiwalu w toi toiu i krzakach, po festiwalu w taksówce i do ludzi z depozytu. Na festyny jedzie się przede wszystkim dla zaprezentowania stylówki i odgapienia trendów od innych, a nie podniecania się line upem ("haha, znam tylko z tej listy z jeden czy dwa zespoły"). Chcąc nie chcąc piszę o Offie z potrzeby serducha banalne wypracowanko jak na polaka - wstęp rozwinięcie zakończenie, jedziemy.

diss na hipsterów:
Katowice to doskonałe miejsce dla ludzi gardzących mainstreamowym openerem - nazwy tego festynu nie wypada tam nawet wymawiać i przyznawać się do uczestnictwa - za to zawsze w tonie jest niezdrowa podnieta mało znanym i mało urokliwym Ślunskiem. W centrum miacha spokojnie chyżo można przeforsować styl przyczajonego lumpstera (ładne nowe słowo), a w Dolinie Trzech Stawów real, targowisko próżności i wystające metki River Island. Gdyby chociaż trochę bardziej padało możnaby pooglądać najnowsze trędy gumiaków, a tak to widziałam tylko takie w panterkę, więc nie wiem, jakie teraz w modzie. Poza tym naliczyłam 12 jakże alternatywnych koszulek z płytą "Unknown pleasures" Joy Division, ale jeszcze gorsze od ich były te z napisem "dawca orgazmów" czy wizerunkiem Tarkana. Na pewno za to odgapię autentycznie fest capy ze śmigłem na Sauron Stara Muzyka. Co do muzyki - było jej zdecydowanie za dużo, nie spodziewałam się, prawie że do porzygu. Doszło do tego, że niektórzy pod sceną nawet mieli iPody z własnym zestawem nut albo stopery na uszach, żeby nie słyszeć już więcej. Co jak co, ale trzy dni bez last.fm, scrobblingu i porcys.com to za dużo nawet dla najbardziej wytrwałych i wytrzymałych alternative  zawodników. Jedyną deską (klozetową) ratunku i schronieniem na dłuższą metę była strefa gastro, gdzie koniecznie wypadało wypić wodę z lodem i cytryną tylko za 6zł lub przy stoiskach gadżetowych ("po ile jest to gówno?"). Instagram instagramem, ale w domu z MacBookiem najlepiej.

diss na dystyngowanych muzykoznawców:
Słowa klucze, key words, tagi ostatnich dni: Katowice, spontaniczność, magia, Dolina Trzech Stawów, rozdzierająca rany muzyczna podróż, zamieszanie, wodospady wrażeń.

diss na polaczków:
Tyle kasy mają, to im się w dupach przewraca i jeżdżą na Woodstocki i inne pieruństwa, gdzie się tylko chla i ćpa. Wstrzykują se marichułanen, skaczą i cieszą się po tych narkotykach. Zgroza! W ogóle co to za kocia muzyka - jakiś jazgot, słuchać się nie da tego przecież dłużej niż 5 minut. Kiedyś to były czasy - tańce przy disco polo i Jerzym Połomskim, prywatki z Modern Talking i Czerwonymi Gitarami. Do tego to przynajmniej się tańczyć dało, jakiś rytm miało, a to to nowe? Gówno, a nie muzyka! Drą się, patologia, slumsy, aaa szkoda gadać!

diss na rodziców:
Mamo, Tato, wróciłam jestem! Fajowy ten festiwal, superowy! Odlotowa muzyka, eee nie będę wymieniać, kto śpiewał, bo nie znacie serio, no, trochę rocka, trochę elektroniki. Ludzie zakręceni, pozytywni, sympatyczni, tylko gorąco, czasami nie dawało się wytrzymać w namiocie i kolejki do pryszniców kilometrowe, woda lodowata, w Realu też tłumy, masakra. Ale patrzcie za to, ile gadżetów dostałam: tu maty do siedzenia z Grolscha znalazłam z koleżanką, tu sobie przypinki wybiłam ZA DARMOLA, niestety na płaszcz przeciwdeszczowy się nie załapałam już, ale jeszcze fajki po Iggym Popie na trawie leżały, to wzięłam - co się będę rozdrabniać, nie? Pićko dawali przed bramkami, to braliśmy, a poza tym wniosłam szampana ruskiego pod bluzką, ale jestem sprytna, ho ho ho. Tomka Makowieckiego, Reni Jusis, Anię Dąbrowską widziałam, stałam nawet koło nich, ta Reni to taka niska, a poza tym już niemłoda, widać widać.  I gadałam nawet z jednym z wykonawców, taką fajną brodę miał. No, spać mi się chce, więc potem coś więcej powiem, ament.