środa, 30 kwietnia 2014

awans zawodowy: hipster advanced

Kupiłam sobie nowe oprawki okularów, żeby jasno pokazać swoją pozycję w świecie zmanierowanych pismaków i haj lajfu. Przy okazji postarałam się również o nowy telefon, sorrey - smartfon i zdaję się, że aktualnie nie ma w tym mieście bardziej odpalonego hipstera niż ja. Od dzisiaj nie poznaję ludzi na ścieżkach rowerowych, na chodnikach, przy promocyjnych stoiskach w Tesco  i podczas rajdów w lumpeksach (tzw. szmatrix tour).

Nadmienię jeszcze, że moja siostra kompletnie nie zna się na stylu i mówi, że w nowej odsłonie (nówka nieśmigana) wyglądam jak sowa. Zamęcza mnie swoją radosną twórczością, wysyłając mi coraz to nowe obrazki obrobione techniką MS Paint w Photoshopie. Oto efekty jej pracy:

Agata w Starbucksie

Agata, jak ma nieumyte włosy

Agata niezadowolona (w kolejce do kasy)



Co za pojebany kraj.

sobota, 26 kwietnia 2014

tytuł usunięty przez cenzurę

Czytam od dwóch dni biografię Beksińskich, od której poważnie nie sposób się oderwać - taka jest fenomenalna i jednocześnie niesamowicie zaborcza wobec odbiorcy. Kilka minut przed wybiciem każdej pełnej godziny, obiecuję sobie, że wezmę się w końcu za te rosnące góry publikacji, niedokończone prezentacje, porozpoczynane artykuły i zamknę ostatecznie tę książkę, ale w ogóle mi to nie wychodzi, no, nie da się. Niezałatwione sprawy piętrzą się więc dalej, a ja odwalam infantylną prokrastynację, tłumacząc sobie to wyższością czytania nad dbaniem o niepewną i tak przyszłość.

"Beksińscy" nijak nie wpisują się w nurt literatury i pseudoliteratury, którą recenzują poniekąd opiniotwórczy pseudoblogerzy lajfstajlowi, co niezmiernie mnie cieszy i oszczędza przy okazji ubolewania nad nieudolną papką słowną, która może przyprawić świadomego czytelnika najwyżej o ból zęba. Liczę, że nie przyjdzie też do głowy pisanie o niej Tucholewowi na swoim w pełni kulturalnym (cokolwiek to dla niego znaczy) jestkultura.pl i że w pozostanie nadal przy pianiu nad swoją zaradnością, rozsławianiu codziennych rytuałów wojownika światła i kreowaniu nurtu kulturcosmo unisex. Nic nie poradzę na swój polonistyczny nazizm i nawet jeśli sama nie jestem wystarczająco biegła w pisaniu, to nic nie powstrzyma mnie i tak w prowadzeniu krucjaty słownej w nadziei, że kiedyś będę jednocześnie jak Jan Miodek i Kasia Tusk, czytająca w wolnych chwilach Heideggera (he he).

Zawsze, gdy czytam wspomnienia innych ludzi, to odczuwam chwilową potrzebę tworzenia wpisów z cyklu "drogi pamiętniczku", które miałyby opisywać moją szałową codzienność, oczywiście na oczach milionów. Z drugiej strony perspektywa wybrzmiewania jak z felietonów "Zwierciadła", które to wszystkie dotyczą docenania momentów, ludzi, miejsc i smaków, przyprawia mnie o kreatywne mdłości. Zostanę więc chyba przy obśmiewaniu całej otoczki związanej z kanonizacją, a przy okazji dodam, że Łagiewniki oszalały i od tych niekończących się śpiewów można oszaleć. Jutro pewnie dodam jakąś szerszą relację na żywo z balkonu, a tymczasem bezczasie - trwaj.

piątek, 25 kwietnia 2014

wielkanoc paranoją podszyta

Wyjazdy do mieszkania rodzinnego z okazji jakichś świąt to jak wchodzenie z własnej woli do paszczy lwa. Gdy skończą się już podszyte tęsknotą uściski, emocje i podniecenie opadną, to dość szybko i nagle okazuje się, że trzeba szybciutko umyć okna dla Jezusa i postać w kolejce w osiedlowym Tesco, gdzie dość łatwo o zadumę i ćwiczenie buddyjskiej cierpliwości. W końcu Wielkanoc czasem refleksji, trwania i wybaczania wszystkim chujewom ich win, nawet tym, którzy zabierają ci sprzed nosa ostatnią muffinkę do święconki.
Same przygotowania do świąt to tylko preludium do ich kolejnych etapów, z których najgorszym są objazdowe wizyty u bliższej i dalszej rodziny, która obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Co pół roku, gdy wpada się do krewnych na elegancki obiad czy tradycyjną świąteczną biesiadę, należy mieć gotowe odpowiedzi na pytania o studiach i planach na przyszłość, najlepiej zapisane na kartce lub w telefonie, by w razie demencji móc do nich zajrzeć. W cenie są też wątki zastępcze, skutecznie odwracające od tego tematu uwagę lub spontaniczna deklaracja picia wódeczki z wujkami - wtedy jakoś zakłada się, że lepiej zostawić pijanego w spokoju. Niestety, moje wcześniej przygotowane elaboraty się w tym roku na nic nie przydały, bo tematami przewodnimi była oczywiście kanonizacja papieża, polityka kościoła i kraju, a także wątek, który zdeklasował wszystkie poprzednie - planowany ślub i wesele mojego kuzyna.

Wiem, że z miłości się nie żartuje i to taki poważny temat, ale nie mogę się powstrzymać. W sumie wiadomo na razie tylko tyle, że mój kuzyn znalazł sobie dziewczynę i podobno wyrwał ją na swoje nowe BMW w dyskotece, ale rodzina dopowiada już resztę, bo przecież zawczasu trzeba wszystko zaplanować, salę zamówić dwa lata, ustalić świadków (oby nie ja), datę, a w wypadku moich podstarzałych ciotek kupić odpowiednio wcześniej kilka kreacji na zmianę... Bo jakby ktoś nie wiedział, fakt, że ktoś bierze ślub i zakłada rodzinę, to jest najlepsza wiadomość pod słońcem i nic nie może się z nią równać - praca, kariera, forsa, nowy level w Diablo czy promocja w ciucholandzie. Proste, wszyscy w czasach kryzysu cieszą się jak myszy do sera i chyba tylko ja nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Dodatkowo mój mindfuck powiększa traumatyczny program "Chłopaki do wzięcia", który miałam nieprzyjemność przypadkiem zobaczyć podczas świąt i który polecam wszystkim z racji posiadanego człowieczeństwa - wzrusza, bawi, uczy i zmusza do egzystencjalnych pytań, takich jak: co to kurwa jest?, czy to dzieje się naprawdę?, dlaczego ja?

Dobrze, że święta wraz ze wszystkimi sałatkami, plackami, wódkami, kiedyś się kończą, zostawiając za sobą jedynie smutne postanowienia o odchudzaniu i zdjęcia zza stołu. Dzięki temu łatwiej spojrzeć w pełną nadziei przyszłość, symbolizowaną przez nadchodzącą majówkę. Warto żyć.

środa, 9 kwietnia 2014

Bogdan mówi

Tu znowu honorowe miejsce dla mojego człowieka Bogdana. Tak trzymaj!
"Wtorek wczoraj, to sak samo pojebany dzień jak poniedziałek. Powiedzieć można, że wtorki to są poniedziałki, bo blisko. Środy też chujowe, bo wtorka blisko, i tak cały tydzień chujowy."

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

underpies

Poniedziałek (w taki sam sposób jak Rosja czy bycie blogerej lajfstajlowym) to jest stan umysłu, szczególnie w Srakowie. Co prawda, moje nastawienie do tego dnia jest zwyczajnie neutralne - nieważne co na mnie spadnie to zawsze przyjmuję wszystko na klatę, ale gdy w owy pierwszy dzień tygodnia poziom agresora u ludzi rośnie, jak dziś, niepokojąco wysoko (albo rośnie odwrotnie proporcjonalnie do ciśnienia w przebitej oponie) to uświadamiam sobie, że coś musi być na rzeczy. (BEZ TEGO "PRZYPADEG? NIE SĄDZĘ").

Tak, to jest właśnie kolejna inspiracja na teorię spiskową, ale zanim ona w całości powstanie, to nie sposób w tym miejscu nie zacytować słów wielkiego guru wszystkich Polaków z Polski, a przy okazji mojego człowieka, Bogdana:
"W tym pojebanym kraju nie ma co sie starać dla żadnych ludzi. Wykorzystajom, oplujom, obrażom, marihueaen wstrzykną jak patrzać nie będziesz. Trza być skurwisynem bo inaczej to nie da rady."

Poza tym Urszulka Kochanowska nie istniała. WHERE IS YOUR GOD NOW?


Jako że według nowoczesnych teorii psychologicznych warto przed snem w każdym dniu znaleźć jego dobre strony, to je wypiszę, żeby lepiej się nimi nacieszyć:
- kopulujące gołębie (wiosna, ach to Ty!),
- widok żulków słuchających na Plantach "Mambo no. 5" - nas - znawców prawdziwie dobrej muzyki jest jednak więcej,
- premiera "Gry o Tron"!!!
- "Built on Glass" Cheta Fakera w końcu do odsłuchu.

Życie jest jednak piękne, ale skurwisinem i tak być warto.