czwartek, 2 listopada 2017

padaka listopadowa

Dzień ustawowo wolny od pracy w środku tygodnia to swego rodzaju fanaberia. Człowiek jak zawsze cieszy się na choć mikrą chwilę wytchnienia i naplanuje sobie moc konstruktywnych czynności na czele z nauką ekonomiki i analizą kryteriów wyboru konkretnej formy działalności prawno-organizacyjnej przedsiębiorstwa (specjalnie napisałam tak długo, żeby brzmiało mądrzej), a wychodzi jak zawsze. Czyli najpierw obijam się po wirtuozersku oglądając serial "Mindhunter" i przeglądając zaległości na Instagramie (kluczowe), a potem wpadam w ciąg jeszcze mniej logicznych decyzji podejmowanych w pozie leżącej w barłogu. Zapisuję się na bezpłatny kurs teorii muzycznych w związku z przypomnieniem sobie o mojej zalegającej karierze DJ-ki, odgrzebuję stare podręczniki do nauki języka migowego, a potem tworzę ranking ciekawych nagrobków na krakowskich cmentarzach. Dopiero późnym wieczorem przychodzi czas na właściwe zadania, wyznaczonych na dzisiejszy dzień, który wydaje mi się sobotą i jak zwykle podane zostają w zestawie z paniką, histerią i wyrzutami sumienia. Znowu sanatorium wygrało nad obowiązkowością, a wszystkie obietnice nijak miały się do rzeczywistości. Mówcie co chcecie, ale prokrastynacja to choroba cywilizacyjna i mam nadzieję, że się kiedyś z niej ocknę, bo rok mija a: 
- moje postanowienia z początku roku leżą i kwiczą
- moje obowiązki bieżące też leżą i kwiczą
- moje życie tym bardziej leży i kwiczy.

Na koniec w ramach jeszcze bardziej negatywnego akcentu wymowny nagrobek Zbigniewa Wodeckiego z Rakowic

i depresyjne westchnienie dekadencko-końcoworoczne: eeech!

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Ostatnio w pracy słucham sporo italo house'u i o dziwo, nurt ten został przyjęty dość ciepło przez ludzi, którzy od czasu do czasu wpadają do mojego pokoju coś załatwić (kategoria: profesorowie, docenci, doktorzy). Słyszę:
"Fajna muzyka"
"To radio?"
"Oj, coś chillowo tutaj"
"Co to za wakacyjne melodie"
Sytuacja podbudowuje mnie z lekka, ale nie mam jednocześnie też siły tłumaczyć ludziom, że te wyszukane składanki to efekty moich długotrwałych diggów, że italo house to jedna z odmian italo disco i że muzyka techno to nie jest tępe łupanie. Grzecznie kiwam głową z uśmiechem Mona Lisy i wracam do rozmyślań na temat pamięci i sensu życia. 

Summertime sadness nie omija nawet najlepszych, jak widać. Niezmiennie irytuje mnie mój narastający brak umiejętności podejmowania decyzji i babrania się w wątpliwościach. Tym razem nie mogę wybrać nowych oprawek okularów i tatuażu, zmusić się do poszukiwań nowej pracy oraz rozpoczęcia jeżdżenia w związku z prawem jazdy. Dorosłość to jakaś pomyłka - wydaje mi się, że nie istnieje i karmimy się jej wizją, podobnie jak wizją szczęśliwej miłości aż po grób i opłacalnych promocji w Almie. Ech.

środa, 9 sierpnia 2017

Ciężko uwierzyć, że terapia u mojego nieistniejącego psychoterapeuty powstrzymała moją sraczkę słowną na prawie rok. Na szczęście od powietrza, głodu, ognia, wojny i milczenia uchroniła mnie Dorota Masłowska za sprawą swoich felietonów. Czytam aktualnie "Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu" i duszę się przy okazji ze śmiechu w autobusach i pod kołdrą. Jakby ktoś zapłacił mi jeszcze za reklamę, mogłabym rekomendować tę pozycję jako lek na depresję, borderline i homoseksualizm.

Na nowo obudziły się we mnie zwały nienawiści do świata i nareszcie mogę w spokoju delektować się wizją rozdzierania moich zdziwaczałych kolegów z pracy oraz pluciem na wizerunek Kamila Bednarka na billboardzie hotelu Cracovia. Na nowo chce mi się komentować grubych ludzi i narzekać na gówniarzernię pod blokiem oraz pluć na bezużyteczne stare babcie i ich pieski. Życie znowu staje się piękne, a im więcej w nim przymiotów widzę, tym bardziej odrealniam się i go unikam. 

Okazuje się, że rzeczywistość po powrocie z festiwali muzycznych jest jeszcze bardziej obmierzła niż przed wyjazdami. Własne życie jeszcze bardziej bezcelowe. Życie innych bez porównania lepsze. Tak, zazdrość to dziwaczne i infantylne uczucie. Może kiedyś uda mi się osiągnąć stan homeostazy bez porównywania się do znajomych, ale najprędzej nadal pozostanę dziecinną siksą, która zgrywa mądrzejszą niż jest.

niedziela, 1 stycznia 2017

Jedni mądrzy ludzie powiadają, że jaki sylwester, taki cały nowy rok. Inni mądrzy ludzie z kolei twierdzą, że jaki Nowy Rok, taki cały nowy rok. Jeśli chodzi o mnie, to wolałabym jednak opcję pierwszą - chciałabym, żeby 2017 był złożony z zakupów w Biedronce, jedzenia wegańskich pierożków w stylu slow food na miachu połączonego z piciem kawy flat white z mlekiem bez laktozy, robienia się na bóstwo, a potem zabawie do rana NIŻ leżenia całego dnia przed komputerem i czytania pudelka. 

I w tym roku nie czułam jakoś zewu zabawy sylwestrowej - mus wyjścia gdzieś i odpowiadania na pytanie co się robiło od dawien dawna mocno mnie mierzi, poczucie krańcowości, jakieś umowne zamknięcie jednego etapu, wywołuje same gorzkie refleksje, a 1 stycznia niezmiennie kojarzy się z kacem i durnymi postanowieniami bez pokrycia. Wczoraj o północy oglądaliśmy z tarasu Forum Przestrzeni pokaz sztucznych ogni i zamiast głupio cieszyć się niewiadomoczym, zastanawialiśmy się, co jest gorsze: sylwester czy własne urodziny? Albo dlaczego ludzie tak dziwnie tańczą w kółkach lub w parach, skoro stanem normalnym jest samotne gibanie się do dj-ki?*

*Obowiązkowy cytat z "Lobstera"


Do powyższych zagwozdek z wczoraj, dochodzą też same poważne sprawy z dzisiaj.
1. "Miliony osób oglądały TVP w sylwestra. Największą oglądalność, sięgającą 5 mln, miał koncert piosenkarza disco polo, Zenona Martyniuka w Dwójce - wynika z komunikatu prasowego Telewizji Polskiej." - z artykułu TVP chwali się wynikami z sylwestra. Wszystkie robią wrażenie, ale król wieczoru był tylko jeden

2. Na Facebooku można już lajkować lajkowanie czegoś przez kogoś! "'w końcu można reagować na to, że ktoś polubił jakąś stronę! 2017 zapowiada się wspaniale"

3. Ludzie pytają na przykład: "jak tam ostatni utwór w 2016 i pierwszy wysłuchany w 2017?"- kluczowa sprawa, prawda? Nawet w sumie to nie tajemnica - wraz z pretensjonalnym 2017 JUST BE GOOD TO ME, obojętnie witam nowy rok z Beach House: smutno, ale szlachetnie.