piątek, 30 grudnia 2016

znowu to samo

Od miesiąca myślę o pisaniu i jak zwykle to bywa w moim przypadku, wtórny autotematyzm zawsze wygrywa z konkretną narracją, a teoria rzadko kiedy przechodzi do praktyki. Nie mniej jednak ręka nie przestaje mnie swędzieć, co jest zapewne znakiem, że powinnam przynajmniej spróbować coś z tym zrobić.

Przed nami naprawdę ostatnia prosta roku 2016, mimowolny czas podsumowań i tworzenia nierealnych postanowień na kolejne 365 dni, klimat schyłkowości z lekką nutą dekadencji w tonacji minorowej. Każdy nowy rok to oczywiście nowa ja - zdrowo odżywiająca się, kobieca, niewulgarna, ambitna, systematyczna czarująca, uprzejma, oszczędna i rozważna. Niezmienne pozostaje również dążenie do ideału: bogacenie słownictwa, częste wizyty w teatrze, poliglotyzm, bywanie na salonach, koleżanki wyłącznie z rodzin arystokratycznych, wokół tylko mężczyźni z klasą. Oczywiście do tego regularne godziny snu, regularne miesiączki i regularne godziny posiłków. Mam też nadzieję, że mój poziom paranoi samoistnie spadnie na rzecz apoteozy życia i celebracji momentów czy innej pretensjonalnej czynności wyzwolonych młodych kobiet, a życie przybierze znamiona idealności.

Tymczasem nadal unikam myślenia o sylwestrze i właściwie ponad wszystko pragnę zatopić się w filmie/serialu/książce/bezczasowości, nucąc pod nosem "It Was a Very Good Year" Franka Sinatry. Bo wydaje mi się, że taki właśnie dla mnie był - mimo wszystkich nawiedzających ludzkość tragedii i niespodziewanych śmierci, od których miał chronić nas Pan Buk. Daję 2016  wysokie noty, choć głośno się do tego nie przyznaję, żeby nie przedobrzyć, spuszczając zapobiegawczą zasłonę milczenia i kreując się na kobietę-enigmę. Czasiewpracy - mijaj fast forward!