poniedziałek, 29 listopada 2010

Śnieg spadł, Leslie Nielsen nie żyje, ludzie srają tęczą niezmiennie od pory roku, no, zdecydowanie czas już na myślenie o Sylwestrze.

środa, 24 listopada 2010

Dziwna sprawka. Pierwszy śnieg tej zimy napierdala za oknem, a na tablicy fejsbunia brak żadnych komentarzy w tym temacie, żadnych! Wszyscy manifestują za to zjadliwą ironię, pisząc o Top Model, że niby tacy alternatywni, fotoszopuję, udaję i pogardzam. Co się dzieje?

poniedziałek, 22 listopada 2010

Snuję się po mieszkaniu i myślę, że przydałoby się napić co, bo szaro, syf i nuda. O alkoholu też myślę z nudy, bo z nudów całe zło świata się bierze, psychole mordują z nudów, na imprezie, gdy nic się nie dzieje, myśli się o wybiciu wszystkich tych upojonych, pierdolących od rzeczy mord, z nudów. Coś dobrego z rana się należy, sru.

Tequila. Lubię tequilę i choć zabawa z lizaniem soli i ssaniem cytryny trochę wkurwia, jest niebanalna i to właśnie ona dziś pobudzi mój smutny mózg i jednocześnie usunie nowotygodniowy niepokój - no co, jakoś z balonem czasu trzeba sobie radzić.

Zaczynam wierzyć, że poniedziałki mogą jednak być choć trochę dobre.

niedziela, 21 listopada 2010

Początek nocy - 4pm, full - time krejzi weekend z best love songami na 4FunTV, skrypt na kolanach. Madonna śpiewa, że ma coś tam anderskin, a ja - polaczek biedaczek komentuję prostacko, że anderskin to ona ma, ale pewnie heroinę. Sama się oczywiście z tego śmieję. Potem jakieś new wave, ale zestaw chwytów bardzo podobny: smutne twarze, rzępolenie na gitarze, deszcz, kraaaing, ukochana ucieka z innym samochodem, a ten frajer dalej tęskni i tak dalej. Przychodzi mi na myśl, że nim się człowiek obejrzy, to dopadnie go "Last christmas", nim jeszcze owa tandetna jesień się zdąży skończyć. Taraat tarrraraaarat taarrrara, nucę smutno z browarkiem w ręce.
Bo święta idą.
Święta idą, a ja dalej nie mam chłopaka. Taaraata tararata taarattta.
Dziś uznaję wyższość oglądania "Familiady" nad nauką biochemii. Zróbcie hałas i follow me, bejbi!

poniedziałek, 15 listopada 2010

Bogowie ewidentnie nie interesują się mną w poniedziałki, pozwalając bez końca pisać wyświechtane frazesy o beznadziejności i bezsensie tego czarnego dnia, którego jedyny dobry akcent zaczyna się i właściwie kończy na kawie. Nikt nie zgłasza sprzeciwów na pierdolenie wszystkiego i poddawanie się prądom, dlatego dziś pierdolę wszystko i poddaję się prądom. Jak wszyscy.

Cykl Basen / zajęcia / tenis / zakupy / komputer / nauka / muzyka się powtarza, ale na pewno jest ktoś, komu piętnasty dzień miesiąca zapadnie w pamięć. Remember 15th November, czy coś.

niedziela, 14 listopada 2010

Czas w niedzielny wieczór toczy się wartko i powolnym ruchem przenosi długi weekend do wieczności. Ogólne nastroje - apokaliptyczne, happy end - brak. Oczywiście od jutra biorę się ostatecznie w garść, na pewno już, a tymczasem dziś jeszcze pospolita inercja, prawie jak pospolite nieruszenie.
Pobite gary, zdecydowanie.
Zadanie, które przede mną dziś postawiono wygląda z pozoru bardzo prosto - po niedzieli ma nastąpić poniedziałek, ale jak ja mam się do tego właściwie zabrać? Słucham?

piątek, 12 listopada 2010

Co prawda, boję się myśleć, czym w perspektywie przepierdalania 11 listopada jest przepierdalanie całego długiego weekendu, ale niezaprzeczalnie jestem w tym mistrzem. Smutne.

czwartek, 11 listopada 2010

Riff: "przepierdalanie 11 listopada to jest przejaw personalnej niepodległości."
Siedzę cały dzień w pidżamie rozmemłana, ale jednocześnie zadumana i może trochę melanchulijna, coby nie spalić czasem mojego dziedzictwa pamięci narodowej przypadkiem. Większość Polaków walczy w obronie wódki i denaturatu, a ja w tym samym momencie rzucam się w Internet, jak neuromancer zasuwam po stronach, wpisuję hasła, ściągam muzykę, oglądam fotki, inwigiluję, czas płynie.
Marudzę, mamroczę, ale właściwie czemu nie?

dieta

- Zrobisz mi herbaty?
- Jasne. Z cukrem?
- A, z cukrem - raz się żyje.

sobota, 6 listopada 2010

Chyba nie lubię wielkich wydarzeń i wielkich wzruszeń - są męczące, dławiące, nieprzyjemne, bo koniec końców pozostawiają po sobie rutynę i nudę, nic więcej. Mdłości próżni i mdłości nadmiaru, mnożone w nieskończoność, til it burnt my soul, burns a soul, burns a hole.

środa, 3 listopada 2010

Dowiedziałam się dzisiaj, że że zdarzają się międzyplanetarne pioruny i wyładowania elektryczne między Jowiszem a Io. A to jest tak wspaniały koncept, że jestem w sumie w stanie wybaczyć dzisiejszemu dniowi wszystko: przerwaną passę moich sukcesów naukowych, korki po południu, znużenie, a nawet jebaną powtarzalność i uporczywość czasu też.

Między Io a Jowiszem jest jakieś 200000 km. Pioruny długie na pięć Ziem, punkty do lansu.

wtorek, 2 listopada 2010

Ja: Co oznacza ten zielony liść na tylnej szybie samochodu przed nami?
Mama: Lubię marihuanę.