czwartek, 25 grudnia 2014

ekskluzywna relacja ze składania życzeń świątecznych

Nikomu nie trzeba specjalnie tłumaczyć, że składanie życzeń podczas kolacji wigilijnej to chyba najbardziej niepożądany moment rodzinnych i tradycyjnych świąt Bożego Narodzenia. Zazwyczaj klepie się w pośpiechu te same sprawdzone formuły, znane lepiej niż kilka pierwszych wersów "Pana Tadeusza" czy refren "Jak anioła głos", ale do standardowych zdrowiaszczęściapociechyzdzieciisukcesówwżyciuzawodowym każdy i tak dodaje kilka groszy od siebie, by sprawić, że owe życzenia stały się jedyną w swoim rodzaju inspiracją i panaceum na prowadzony dotąd lajfstajl.

Póki studiowałam rodzina życzyła mi ich skończenia i innych związanych z tym duperel, dlatego teraz po obronieniu swojej postępowej magisterki i znalezieniu pracy, byłam szalenie ciekawa, w jaki sposób zostanie mi zakomunikowane, że teraz czas na  męża / ślub, bo wiadomo, że tylko wokół tej kwestii może obracać się teraz opłatek, a "ja nie mogę się przełamać", ciągle (za Jackiem Podsiadło).

I w sumie szło im dość nieporadnie - było: "dawno nie byłam na żadnym weselu i bym się pobawiła", "szczęścia w życiu osobistym - no, wiesz, hehe", "znalezienia w końcu tego odpowiedniego partnera", ale w sumie nie pojawiło się nic żenującego i godnego pohejtowania.

Na szczęście uratowali sytuację moi mali kuzyni i kuzynki (lat 4, 6), życząc mi w zamian na przykład: "dużo mądrych książek", "pozostania nastolatką", "niechorowania na nowyotwór" (pisownia oryginalna) i "dużych cycków" (tak było).

Dobrze, że po życzeniach przychodzi czas na jedzenie i alkohol, bo o takich świętach właśnie marzę.


wtorek, 23 grudnia 2014

christmas is coming

OK, skoro dwudziestometrowa choinka na ulicy Franciszkańskiej runęła symbolicznie w imię upadku zasad moralnych ludzkości, kurii i religii, to znaczy, że czas najwyższy opuścić zawsze kulturalne miasto Kraków i udać się w rodzinne strony na coroczną celebrację świąt Bożego Narodzenia. Jak co roku wpadam do domu "na gotowe" i pozostaje mi tylko zbieranie opierdolu za brak zaangażowania w przygotowania najważniejszego w tym czasie żarcia oraz bumelanctwo. Czasami próbując zabić czas między oglądaniem telewizji śniadaniowej, która wciąga i hipnotyzuje co najmniej jak wizyta w Biedronce, wszczynam kłótnie o byle gówno z domownikami i w ramach dobrego uczynku robię ostateczne zakupy w Tesco, gdzie mimo typowego Armageddonu utrzymuję niezmienny stoicki spokój (tzw. chill) z minimal techno na słuchawkach.

Okres świąt łączy się u mnie z sentymentalnymi nastrojami dekadencji, kiedy to górę bierze typowa skrzętnie skrywana natura depresanta, uwidaczniana podczas dłuższego i niszczącego psychikę pobytu ze swoją dalszą rodziną. Oprócz liczenia kalorii więc i radosnego czasu oczekiwania na rozpoczęcie kolejnej butelki wina, zastanawiam się nad wszystkimi złymi rzeczami z mijającego roku i oczywiście utraconymi szansami, ale tak naprawdę nadal jestem radosną i pełną optymizmu młodą osobą na początku swojej kariery zawodowej, a moim orężem niezmiennie pozostają sucharki i szkalujące uwagi.

W naszej rodzinie nie uskutecznia się tradycji wręczania prezentów świątecznych, ale jestem pewna, że gdybym coś miała dostać, byłyby to chujowe skarpetki. W ramach nudy wrzucę jutro relację ze składania życzeń podczas Wigilii, stay tuned.

niedziela, 7 grudnia 2014

17 dni do świąt

Z depresyjnej i obmierzłej jesieni wyłania się zima - pretensjonalna i powtarzalna z tym swoim żałosnym odliczaniem do Bożego Narodzenia i tworzeniem świątecznej atmosfery bez śniegu, wszystko na modłę amerykańską. W tym kraju po prostu pizga, a niektórzy nie umieją tego po prostu zaakceptować. A swoją drogą ponad miesiąc temu koncern Pepsi ostatecznie wykończył Johna Moore'a, czyli świętego Mikołaja z reklam Coca-Coli, więc mam logiczne wytłumaczenie na brak prezentów na 6 grudnia w tym roku oraz pełne przyzwolenie na bycie hejterskim malkontentem, bo nikogo już to nie obchodzi. Sorry, Winnetou.

Pomijając romantyczne opisy zmieniających się pór roku, nadal niezmiennie kontynuuję swoje życie utajone jako idealny przykład ludzkiego przetrwalnika, czekającego na nadejście lepszych czasów. Wiadomo, każda zima najgorsza, ale widzę jakieś jasne punkty w postaci kalendarza adwentowego LuckyMe, miarę pozytywnych prognoz w horoskopie Metra oraz codziennie nowych powodów do generowania zajmujących mi czas nienawistności i nienawistek. 


niedziela, 30 listopada 2014

ja jebię

"Dyskalkulia, dysleksja, dysgrafia - ja to wszystko nazywam jednym terminem: rozmiękczenie mózgu"

Słońce Balic (człowiek typu prof. dr hab. inż.)

refleksje po weekendzie

Od niedawna prowadzę życie typowego miejskiego szczura, który rzetelnie pracuje od poniedziałku do piątku, wykonując robotę nudną, żmudną i powtarzalną, a w czasie wolnym uprawia szeroko pojęty urban exploring (ostatnio moje ulubione słowo), chlejąc zazwyczaj browary pod Bombą, paląc cudze fajki oraz zaczepiając dla funu obcych ludzi. Każdy weekend wygląda właściwie tak samo i choć zmieniają się wydarzenia, to system wychodnego pozostaje niezmienny - prędzej czy później leczę kaca i obiecuję sobie przystopowanie - różnie z tym bywa. Niedzielny wieczór zawsze przychodzi też za wcześnie, pozostawiając we mnie reminiscencje i smutek upływającej młodości pomieszany z gorzkim smakiem spleenu, takiego prawdziwego krakowskiego.

sobota, 29 listopada 2014

spam sobotni

Uwielbiam absurdy dnia codziennego, kiedy jeszcze na bani przychodzę na zajęcia ze swoich żalowych studiów podyplomowych i przy tym kompletnie nie mam problemu z beztroskim rozprawianiem o zdrowym stylu życia, po czym słucham jeszcze z uwagą wykładów o szkodliwości alkoholu i nie jest mi wcale głupio. Zamiast wziąć do siebie w końcu te uwagi i ocknąć się na dłuższy czas, przypomina mi się cytat z etiudy na podstawie "Gottlandu" Mariusza Szczygła - "Latającego konia", z którym oczywiście się utożsamiam:

"Jak każdy pisarz pił dużo alkoholu, a potem stawał się po nim bardzo sentymentalny".

Tak, to o nas.

z cyklu: pytania graniczne

Czy Was też wkurwia blogowanie na blogspocie?

dziś wszyscy jesteśmy Andrzejami

źródło: Dziedzic Pruski



Andrzejki Srandrzejki. Cała Polska pije w imię ostatniej oficjalnej bawki przed Adwentem (albo Wielkim Postem - wiedza na temat religii nigdy nie była moją mocną stroną), która tak naprawdę nie jest ostatnia, albowiem wszystko i zawsze w Polsce jest mistyfikacją, a w tym kraju alkohol przelewa się non stop w imię słowiańskiej tradycji i działania w zgodzie z naturą.

W dniu wczorajszym miałam okazję brać czynny udział w imprezie w akademiku, gdzie piłam darmowe piwo, słuchałam głośnej muzyki z playlisty "studentcore" ze Spotify i wchodziłam w ambitne konwersacje ze studentami informatyki stosowanej, którzy rozmowę zaczynali od niebanalnego i zupełnie niespodziewanego "ale ja jestem nietypowym informatykiem". Cudownie. Na własnej skórze na nowo poczułam powiew klimatu studenctwa z chlaniem wódy w opór, zamawianiem gastro pizzy o czwartej nad ranem, wymienianiem opinii o doktoracie i zachwalaniem akademików. Było lepiej niż w "Co mówią studenci?" Abstrachujów, najlepiej do tego stopnia, że nawet darmowy alkohol nie przekonał mnie do zostania tam dłużej.

Wnioski: randomowe imprezy czasami nie wypalają, najlepiej wybrać sprawdzoną Bombę i szkalować na Placu Szczepańskim.

Dzisiaj w związku z szokiem postudenckim nie bawię, nie rucham, nie piję, a za cel wieczoru stawiam ułożenie własnej osobistej playlisty do kąpieli, zrobienie maseczki z owsianki i jajka na cerę oraz czytanie depresyjnych artykułów o ateistach.

PS: Jedyny słuszny Andrzej to Andrzej Chyra, ale on nie chciałby ze mną imprezować. #SMUTECZEG

niedziela, 23 listopada 2014

z cyklu: słowo dnia

Jakże niedoceniane jest piękno naszego ojczystego język polskiego, obfitującego w same piękne słowa, których się nie używa z różnych smutnych powodów. Pośród nich wszystkich najpiękniejszy stał się dla mnie ostatnio wyraz SZKALUNEK - jestem nieskończenie urzeczona jego maestrią i cudownością, a daję temu wyraz w skrajnym nadużyciu.

W słowniku synonimów jest bardzo dużo słów, którymi można zastąpić słowo "szkalować", ale niestety - żadne nie dorównuje mu urodą. 


szkalować
1. spotwarzać, zniesławiać, oczerniać, obmawiać, obgadywać, oplotkowywać, obsmarowywać, osmarowywać, obmalowywać, obrabiać, obszczekiwać, szarpać, obrzucać kogoś błotem, brać kogoś na języki, obnosić kogoś na językach, ostrzyć/strzępić na kimś język, ostrzyć sobie na kimś zęby, wieszać na kimś psy, wycierać sobie kimś gębę, rzucać potwarz na kogoś


Wiem, że zachowuję się jak jakiś żałosny student polonistyki na pierwszym roku, ale niestety SZKALUNEK jest silniejszy ode mnie. Mam nadzieję, że słowo nie wejdzie do codziennego użycia, pozostając tajnym narzędziem pozostałości pseudoelity intelektualnej kraju.

środa, 12 listopada 2014

dość gruba rozkmina

Bogdan z Polak Malkontent napisał wczoraj: "Jutro już drugi poniedziałek w tym tygodniu, a każdy poniedziałek jest chujowy" i nie pomylił się ani o jotę.
Czy gdyby jakimś cudem to uwielbiany piątek (piąteczek, piątunio) stałby się drugim poniedziałkiem, byłoby to jednoznaczne z końcem świata?

niedziela, 2 listopada 2014

bla bla car po staszowsku

Każde szanujące się małe miasto, które wysyła swoich młodych mieszkańców na studia do większych ośrodków posiada pewnie na Facebooku bjedową grupę inspirowaną Bla Bla Carem, gdzie ogłasza się przejazdy między wymienionymi wyżej dwoma miejscami. I ja uczestniczę w tego rodzaju transporcie, bo wygodniej niż autobusem, szybciej niż autobusem i ciekawiej niż autobusem - wspólne podróżowanie jak zawsze kształtuje się w mojej głowie jako ciekawe zjawisko socjologiczne i przyczyna do poznania nowych, ciekawych znajomych, z którymi nie będę potem utrzymywać kontaktu. Jest cudownie.

Dzisiaj miałam okazję wracać do Krakowa i wyjazd ten był sponsorowany przez poznawanie nowych nutek, od których uwiędły mi uszy i muszę słuchać teraz bardzo dużo techno, żeby przestała mnie boleć głowa. Oczywiście cytuję:

1) Ale lubię twoje włosy

Glany, cienkie papierosy
Małą bliznę na kolanie
(I że) nie o wszystkim mówisz mamie

(...)

Lubię gdy jesteś zawzięta
Kiedy walczysz o zwierzęta
Że masz dziary w dziwnych miejscach
Że się kochasz przy Beatlesach


2) Mam 21 lat, mówią że jestem wrażliwy,
Jestem zakochany od lat w tej samej bogini



(...)

Z reguły jestem szczery, ale czasem kłamię,Choć gdy piszę, mówię prawdę, którą poznasz na pamięć,
Studiuję socjologię, moje ostatnie zaliczanie,
Poznałem patologię, choć dzieciństwo miałem fajne,
Mam szacunek do kobiet i wkurwia mnie jak ktoś nie ma




3) Co to jest za dziewczyna, czy ktoś podpowie mi?


Gdy ciało swe wygina - miód malina!
I nie ma drugiej takiej, co ciało takie ma.
Nie mogę się powstrzymać - miód malina!




4) Daj z siebie wszystko.Ziomek cel jest tak blisko.
Reprezentuj zawsze swe nazwisko.
Choć za rogiem wciąż czeka Mefisto.


5) Zaraz przyjdzie noc po nas, zaraz upłynie czas,takie same sny masz ty i ja


6) To jest ta słowiańska brać

Lubi dużo pić i spać
To jest ta słowiańska brać
Lubi pić i spać

(...)

Cleo, Donatan, Enej!
Lubi pić i spać


Na to wszystko mam jeden komentarz i jedno przesłanie, ziomek, ej: nie rozmnażajcie się, ej. XD

przegląd mijającego tygodnia

To był zdecydowanie weekend pełen wrażeń. W teorii podobno miał koncentrować się wokół zmarłych i przebiegać w (dosłownie) grobowej atmosferze zadumy, ale ostatecznie praktyka przebiegała jak zawsze pod hasłem "beka cmentarna" oraz obejmowała również tradycyjne już obśmiewanie zwyczajów Polaków związane z obchodami Wszystkich Świętych lub Nieoficjalnym Dniem Stratega (nazwa ukuta przez Davida)



nie tylko podpaska Twoją najlepszą przyjaciółką





HOT NEWS:
- bułeczki z opiatami w Krakowie,

środa, 17 września 2014

cogito ergo sum

Wszędzie dobrze, ale przed kompem najlepiej - pomyślałam dzisiaj w odniesieniu do swojej przemijającej młodości.

czwartek, 11 września 2014

magisterka to chuj, musiałam to napisać

Na palcach jednej ręki Brunona Kwietnia mogłabym wyliczyć ostatnio rzeczy, które mnie permanentnie nie wkurwiają. Te z kolei, które mnie wkurwiają mają jedno słuszne źródło nazywane pisaniem pracy magisterskiej, uniemożliwiające mi tak zwane normalne nieżycie i zajmowanie się prawdziwymi problemami najbielszych z dostępnie białych ludzi. Nie mogę skupić się na czytaniu książek, opanowywaniu języka, prokrastynowaniu, nawet nowego serialu nie ściągam, nie mówiąc już o niebywaniu na wycieczkach rowerowych czy niespotkaniach ze znajomymi i miejskim antylansie na pełen etat. Nie chodzę po lumpeksach, nie bywam na zakupach w hipermarketach, nie odwiedzam kina, a samo uświadomienie sobie ile rzeczy nie ma w moim zasięgu, póki się nie obronię wprawia mnie w głębokie zażenowanie, frustrację i złość. Miotam piorunami i piszę, wkurwiam się i piszę, piszę i piszę, a roboty coraz więcej, całe multum, trzecie rzesze i trochę, a moje potwory to jakiś nowy wymiar naukowej grafomanii.


poniedziałek, 8 września 2014

pytania graniczne

A tak w ogóle, jaka jest górna bariera wiekowa pisania bloga? Mowa tu oczywiście o tworze istniejącym sam dla siebie, a nie środku do robienia mamony i prezentowania swojego nudnego lajfstajlu. Nie ma nic na ten temat w netykiecie dla lamerów, a nie wiem, kiedy powinnam skończyć napawać się zbędnością swojej grafomanii i wziąć na poważnie prośby w stylu "usuń konto".

niedziela, 20 lipca 2014

ELO

Spokój w mieście i w domu, choć trudno kłócić się jednocześnie ze stwierdzeniem, że wakacje spędzam jak płód. Bo spędzam.
Unikam upadku, egzaltacji, bólu istnienia, cappuccino africano z automatu, samotności i podobnych próżnych głupot ze świata najbardziej górnolotnego patosu, więc daleko mi także do jedni z prabytem (tj. ludzkością; solą ziemi), którą łączy lenistwo, apatia, tłumy w komunikacji miejskiej, smutne piosenki o miłości, kac i pustka wewnętrzna. Przyglądam się z boku owej człowieczej sile niestrudzenie walczącej z takimi problemami jak nuda czy nauka na egzaminy poprawkowe, zachowując przy tym jednocześnie radość w moim dzielnym zawsze happy sercu, które wspaniale radzi sobie z pasmem cierpień dnia codziennego i wykonując miękko kilka asanów, na końcu osiadam jako obojętny i idealny kwiat lotosu, który na barkach dzierży nie tylko cierpienia milijonów, pisanie pracy magisterskiej, ale przyszłość ludzkości i bloga. Jeśli szukacie współczesnego Gustawa - тут я.

środa, 21 maja 2014

środa latem podszyta

Wiadomo, że kobiety chodzą do fryzjera nie tylko po to, by upiększyć się przez nową fryzurę, zrelaksować, poplotkować, wyżalić, ale też by pochwalić się tym przez wszystkie kanały social mediowe. I ja mam swojego stałego człowieka od czesania, który spełnia moje zachcianki w stylu: hajrstajl na Claire Underwood, raz czy częściej: tu krócej, a tu mała grzywka oraz odpowiada na moje głupie pytania jak: co to jest ombre hair oraz czy dzieci często się obcinają i czy krzyczą.

Wizyta u fryzjera to jedyna i niepowtarzalna okazja, by w czasie oczekiwania na swoją kolej dowiedzieć się z prasy, która leży obok (COSMOPOLITAN), po jakim czasie należy powiedzieć "kocham Cię", poznać wszystkie triki osób charyzmatycznych oraz nauczyć się słów używanych przez najfajniejsze osoby. Plus szokujące moją estetykę zbliżenia na cellulitis celebrytów. Fakt, że czasopisma dla kobiet są skierowane też niby do mnie, wprawia mnie w głębokie zażenowanie.

poniedziałek, 12 maja 2014

Dlaczego najlepiej pisze mi się w głowie, a potem, gdy przychodzi czas na przelanie zamysłu na namacalny tekst, cała koncepcja mojej notatki znika bezpowrotnie, a wszystkie procesy myślowe nie dają się w żaden sposób zmaterializować? Do chuja, to na pewno poniedziałek, który zawsze nadchodzi znienacka i jest dla wszystkich chyba z założenia dniem straconym. Zazwyczaj ignoruję jego niszczycielską moc, ale dzisiaj stwierdziłam, że coś w tym jego złym PR musi być.

Wyjeżdżam bowiem z domu tego dnia i choć jeszcze nie pada, to do moich okularów przyklejają się jakieś robale, muchy próbują wleźć do uszu, a pyłki zatykają mi nos. Potem, gdy wracam, przeklinam w duchu, bo oczywiście w czasie, gdy jadę na rowerze, musi lać jak z cebra, co przekłada się na mokre ciuchy, niekorzystny wygląd, zachlapane przez samochody spodnie i oczywiście brak widoczności przez moje hipster okulary. Wiosna to niezależnie od pogody ciężki czas zarówno dla rowerzystów i okularników, a dziwnym przypadkiem należę do obu grup i mam NAJGORZEJ.

Wraz z tym poniedziałkiem następuje również koniec mojej roli w międzynarodowym przedsięwzięciu Off Plus Camera jako dziennikarz festiwalowy i ponowny angaż w tasiemcu o małej oglądalności, zatytułowanym "Po prostu życie", gdzie gram nieudacznika, a w kolejnych sezonach pewnie wyemigruję do pracy na zmywaku w UK lub wybiorę się dla beki na doktorat. Próbuję dostosować się do nowych warunków pracy, ale jest to trudne, bo mało kto lubi granie w serialach, a już na pewno nikt nie lubi takich jak ten mój, w związku z czym rozważam czasowe popadnięcie w depresję. I tak zapewne zrobię, jak tylko wyschnę i sprawdzę pudelka - światowe życie w końcu musi się gdzieś dziać, czy tego chce plebs czy nie. Ole!

środa, 30 kwietnia 2014

awans zawodowy: hipster advanced

Kupiłam sobie nowe oprawki okularów, żeby jasno pokazać swoją pozycję w świecie zmanierowanych pismaków i haj lajfu. Przy okazji postarałam się również o nowy telefon, sorrey - smartfon i zdaję się, że aktualnie nie ma w tym mieście bardziej odpalonego hipstera niż ja. Od dzisiaj nie poznaję ludzi na ścieżkach rowerowych, na chodnikach, przy promocyjnych stoiskach w Tesco  i podczas rajdów w lumpeksach (tzw. szmatrix tour).

Nadmienię jeszcze, że moja siostra kompletnie nie zna się na stylu i mówi, że w nowej odsłonie (nówka nieśmigana) wyglądam jak sowa. Zamęcza mnie swoją radosną twórczością, wysyłając mi coraz to nowe obrazki obrobione techniką MS Paint w Photoshopie. Oto efekty jej pracy:

Agata w Starbucksie

Agata, jak ma nieumyte włosy

Agata niezadowolona (w kolejce do kasy)



Co za pojebany kraj.

sobota, 26 kwietnia 2014

tytuł usunięty przez cenzurę

Czytam od dwóch dni biografię Beksińskich, od której poważnie nie sposób się oderwać - taka jest fenomenalna i jednocześnie niesamowicie zaborcza wobec odbiorcy. Kilka minut przed wybiciem każdej pełnej godziny, obiecuję sobie, że wezmę się w końcu za te rosnące góry publikacji, niedokończone prezentacje, porozpoczynane artykuły i zamknę ostatecznie tę książkę, ale w ogóle mi to nie wychodzi, no, nie da się. Niezałatwione sprawy piętrzą się więc dalej, a ja odwalam infantylną prokrastynację, tłumacząc sobie to wyższością czytania nad dbaniem o niepewną i tak przyszłość.

"Beksińscy" nijak nie wpisują się w nurt literatury i pseudoliteratury, którą recenzują poniekąd opiniotwórczy pseudoblogerzy lajfstajlowi, co niezmiernie mnie cieszy i oszczędza przy okazji ubolewania nad nieudolną papką słowną, która może przyprawić świadomego czytelnika najwyżej o ból zęba. Liczę, że nie przyjdzie też do głowy pisanie o niej Tucholewowi na swoim w pełni kulturalnym (cokolwiek to dla niego znaczy) jestkultura.pl i że w pozostanie nadal przy pianiu nad swoją zaradnością, rozsławianiu codziennych rytuałów wojownika światła i kreowaniu nurtu kulturcosmo unisex. Nic nie poradzę na swój polonistyczny nazizm i nawet jeśli sama nie jestem wystarczająco biegła w pisaniu, to nic nie powstrzyma mnie i tak w prowadzeniu krucjaty słownej w nadziei, że kiedyś będę jednocześnie jak Jan Miodek i Kasia Tusk, czytająca w wolnych chwilach Heideggera (he he).

Zawsze, gdy czytam wspomnienia innych ludzi, to odczuwam chwilową potrzebę tworzenia wpisów z cyklu "drogi pamiętniczku", które miałyby opisywać moją szałową codzienność, oczywiście na oczach milionów. Z drugiej strony perspektywa wybrzmiewania jak z felietonów "Zwierciadła", które to wszystkie dotyczą docenania momentów, ludzi, miejsc i smaków, przyprawia mnie o kreatywne mdłości. Zostanę więc chyba przy obśmiewaniu całej otoczki związanej z kanonizacją, a przy okazji dodam, że Łagiewniki oszalały i od tych niekończących się śpiewów można oszaleć. Jutro pewnie dodam jakąś szerszą relację na żywo z balkonu, a tymczasem bezczasie - trwaj.

piątek, 25 kwietnia 2014

wielkanoc paranoją podszyta

Wyjazdy do mieszkania rodzinnego z okazji jakichś świąt to jak wchodzenie z własnej woli do paszczy lwa. Gdy skończą się już podszyte tęsknotą uściski, emocje i podniecenie opadną, to dość szybko i nagle okazuje się, że trzeba szybciutko umyć okna dla Jezusa i postać w kolejce w osiedlowym Tesco, gdzie dość łatwo o zadumę i ćwiczenie buddyjskiej cierpliwości. W końcu Wielkanoc czasem refleksji, trwania i wybaczania wszystkim chujewom ich win, nawet tym, którzy zabierają ci sprzed nosa ostatnią muffinkę do święconki.
Same przygotowania do świąt to tylko preludium do ich kolejnych etapów, z których najgorszym są objazdowe wizyty u bliższej i dalszej rodziny, która obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Co pół roku, gdy wpada się do krewnych na elegancki obiad czy tradycyjną świąteczną biesiadę, należy mieć gotowe odpowiedzi na pytania o studiach i planach na przyszłość, najlepiej zapisane na kartce lub w telefonie, by w razie demencji móc do nich zajrzeć. W cenie są też wątki zastępcze, skutecznie odwracające od tego tematu uwagę lub spontaniczna deklaracja picia wódeczki z wujkami - wtedy jakoś zakłada się, że lepiej zostawić pijanego w spokoju. Niestety, moje wcześniej przygotowane elaboraty się w tym roku na nic nie przydały, bo tematami przewodnimi była oczywiście kanonizacja papieża, polityka kościoła i kraju, a także wątek, który zdeklasował wszystkie poprzednie - planowany ślub i wesele mojego kuzyna.

Wiem, że z miłości się nie żartuje i to taki poważny temat, ale nie mogę się powstrzymać. W sumie wiadomo na razie tylko tyle, że mój kuzyn znalazł sobie dziewczynę i podobno wyrwał ją na swoje nowe BMW w dyskotece, ale rodzina dopowiada już resztę, bo przecież zawczasu trzeba wszystko zaplanować, salę zamówić dwa lata, ustalić świadków (oby nie ja), datę, a w wypadku moich podstarzałych ciotek kupić odpowiednio wcześniej kilka kreacji na zmianę... Bo jakby ktoś nie wiedział, fakt, że ktoś bierze ślub i zakłada rodzinę, to jest najlepsza wiadomość pod słońcem i nic nie może się z nią równać - praca, kariera, forsa, nowy level w Diablo czy promocja w ciucholandzie. Proste, wszyscy w czasach kryzysu cieszą się jak myszy do sera i chyba tylko ja nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Dodatkowo mój mindfuck powiększa traumatyczny program "Chłopaki do wzięcia", który miałam nieprzyjemność przypadkiem zobaczyć podczas świąt i który polecam wszystkim z racji posiadanego człowieczeństwa - wzrusza, bawi, uczy i zmusza do egzystencjalnych pytań, takich jak: co to kurwa jest?, czy to dzieje się naprawdę?, dlaczego ja?

Dobrze, że święta wraz ze wszystkimi sałatkami, plackami, wódkami, kiedyś się kończą, zostawiając za sobą jedynie smutne postanowienia o odchudzaniu i zdjęcia zza stołu. Dzięki temu łatwiej spojrzeć w pełną nadziei przyszłość, symbolizowaną przez nadchodzącą majówkę. Warto żyć.

środa, 9 kwietnia 2014

Bogdan mówi

Tu znowu honorowe miejsce dla mojego człowieka Bogdana. Tak trzymaj!
"Wtorek wczoraj, to sak samo pojebany dzień jak poniedziałek. Powiedzieć można, że wtorki to są poniedziałki, bo blisko. Środy też chujowe, bo wtorka blisko, i tak cały tydzień chujowy."

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

underpies

Poniedziałek (w taki sam sposób jak Rosja czy bycie blogerej lajfstajlowym) to jest stan umysłu, szczególnie w Srakowie. Co prawda, moje nastawienie do tego dnia jest zwyczajnie neutralne - nieważne co na mnie spadnie to zawsze przyjmuję wszystko na klatę, ale gdy w owy pierwszy dzień tygodnia poziom agresora u ludzi rośnie, jak dziś, niepokojąco wysoko (albo rośnie odwrotnie proporcjonalnie do ciśnienia w przebitej oponie) to uświadamiam sobie, że coś musi być na rzeczy. (BEZ TEGO "PRZYPADEG? NIE SĄDZĘ").

Tak, to jest właśnie kolejna inspiracja na teorię spiskową, ale zanim ona w całości powstanie, to nie sposób w tym miejscu nie zacytować słów wielkiego guru wszystkich Polaków z Polski, a przy okazji mojego człowieka, Bogdana:
"W tym pojebanym kraju nie ma co sie starać dla żadnych ludzi. Wykorzystajom, oplujom, obrażom, marihueaen wstrzykną jak patrzać nie będziesz. Trza być skurwisynem bo inaczej to nie da rady."

Poza tym Urszulka Kochanowska nie istniała. WHERE IS YOUR GOD NOW?


Jako że według nowoczesnych teorii psychologicznych warto przed snem w każdym dniu znaleźć jego dobre strony, to je wypiszę, żeby lepiej się nimi nacieszyć:
- kopulujące gołębie (wiosna, ach to Ty!),
- widok żulków słuchających na Plantach "Mambo no. 5" - nas - znawców prawdziwie dobrej muzyki jest jednak więcej,
- premiera "Gry o Tron"!!!
- "Built on Glass" Cheta Fakera w końcu do odsłuchu.

Życie jest jednak piękne, ale skurwisinem i tak być warto.

środa, 26 marca 2014

hasztag: ironia

Nie od dziś wiadomo, że jestem naprawdę dobrym obserwatorem, ze względu na swoje nadprzyrodzone pokłady empatii i dyskrecji. Przyglądanie się, a co za tym idzie analizowanie i nienaumyślne szufladkowanie ludzi na podstawie tego, co powiedzą, czytają, słuchają, jak się ubierają, piszą i mówią, urosło w ciągu lat do kolejnego z moich pobocznych hobby i zainteresowań. Osób (samo)realizujących się w podobny sposób co ja, jest wiele - ta aktywność sportowa nie generuje bowiem żadnych większych kosztów, nie stawia żadnych wymagań przed zawodnikiem, daje cichą satysfakcję i ulgę, ale z drugiej strony nie daje możliwości wykazania się na olimpiadach i zawodach, bo niestety takowe jeszcze nie powstały.

Grono ludzi oznakowanych metką "dziwni" również powiększa się wraz z upływem czasu i poszerza o kolejne przymioty i cechy. Na przykład jak ktoś nie ma konta na Gmailu to jest podejrzany i kontakt z nim z miejsca jest utrudniony, bo ubzdurałam sobie, że inne serwery pocztowe świadczą o oderwaniu od prawdziwego świata internetów i zerwaniu nici porozumienia: "o nie, ma maila na poczta onet czy interii, co za kosmita, z której on jest galaktyki łomatko". Jak ktoś nie słucha techno, to nie idę z nim do łóżka, bo jest podejrzany, pewnie jeszcze myśli o tym, że dubstep to Skrillex albo przez głowę przechodzą mu jeszcze gorsze herezje, podczas gdy Małgorzata Kożuchowska zostaje wziętą DJ-ką. Jak wiem, że ktoś wchodzi na kwejka, to też zaczynam się czuć w jego towarzystwie źle i czekam na moment pojawienia się hehe żartów i opowiadania o hehe obrazkach w czasie realnej i tak niezręcznej już rozmowy.
Można wymieniać w nieskończoność. Dziś jednak pomyślałam o ostatnim kręgu internetowego zwyrolstwa, którego nie powstydziłby się sam Dante. Przez głowę przeszli mi mianowicie ludzie, którzy nie posiadają Facebooka i uważają, że jest im on kompletnie niepotrzebny, że zajmują się ważniejszymi sprawami, że da się kompletnie bez niego obejść. Gdzie tu szukać wspólnego mianownika w takim razie, hę? Czy oni nie powinni czasem być przebadani jakimiś testami psychologicznymi? A może potrzebują profesjonalnej pomocy? Gdzie zaprowadziły ich procesy myślowe? Przecież to woła o pomstę do nieba i co więcej: to jest chore.

Hehe, to wszystko żarty.

piątek, 21 marca 2014

always positive thinking

Pierwszy dzień wiosny to drugi w plebiscycie, zaraz po pierwszym dniu nowego roku, idealny moment na nowe postanowienia, mające uczynić swoje własne życie jeszcze bardziej doskonałym. Od dziś wszystko na zawsze do jutra będzie inaczej - styl życia zawsze zdrowy, żywność wyłącznie organiczna, alkohole tylko sporadycznie, myślenie pozytywne, codziennie rower, rolki, bieganie, uśmiech na twarzy, głowa zawsze wysoko, samorealizacja, kariera, kreatywni znajomi, blichtr, fame, filtry na instagramie. Koniec z rzyganiem w tramwajach i kebabami / zapiekankami nad ranem po imprezie.

Wiosna na zawsze zmieniała ludzkie życia, ale ja myślę w sumie tylko o swoim wczorajszym bólu głowy i destrukcji. Choć widok psiego ruchańska powoduje u mnie niesmak i chęć zmian, a ciąża Elizy z Warshaw Shore generuje myśl o podwiązaniu jajowodów, to nie zamierzam kalać swojego prostego umysłu żadnymi większymi zmianami światopoglądowymi. I po co zmieniać skoro i tak lepiej już nie będzie (bendzie, bedzie)?

czwartek, 6 marca 2014

wilq zawsze robi mój dzień

Kolejne święto w moim kalendarzu wiecznej celebracji.

hello marzec

Przeczytałam ostatnio w jakimś lajfstajlowym opiniotwórczym magazynie, że Polacy mają obsesję na punkcie zimy, z czym zgadzam się w stu procentach - rzeczywiście coś w tym jest, jeśli się dobrze zastanowić. Co więcej dodam, że odciska ona bardzo widoczne i mocne piętno na naszym i tak nie najlepszej jakości prostym umyśle.

Całe lato Polactwo mówi o tym, że jest zajebiście gorąco, żarówa, upał, dogrzewa jak w piekle, ale z drugiej strony... przecież zimą będzie gorzej nie do wytrzymania, pomyśl tylko. Wiosną wałkuje się w kółko topnienie śniegów i ocieplenie, modli się o kolejną cieplejszą zimę i cieszy się, że tegoroczna w końcu odeszła, tak jakby była co najmniej kolejną katastrofalną egipską plagą. Jesień stoi pod znakiem szykowania się na nadejście zimy, ludzkość przygotowuje się do niej psychicznie, robi zapasy, wyczekuje pierwszych symptomów, zapuszcza melancholijne piosenki, smęci nad piwem, narzeka, że niedługo będzie nie dość, że mróz, to jeszcze ciemno, samotność i depresja. W końcu sama zima to kolejna przyczyna do narzekania, że wszystko trafia chuj - nie tylko życie, ale też samochód, pracę, studia i miłość - zimno króluje nie tylko za oknem, ale przede wszystkim we wrażliwych na dobro sąsiadów polskich sercach.

Wszyscy niecierpliwie czekają na wiosnę i do tej pory roku również dorabiają filozofię - tyle, że jest ona bardziej ckliwa, sentymentalna i do porzygu naiwna, niż ta związana z zimą. Ach, nadchodzi kolejna wiosna, która wszystko, kurwa, zmieni i przyniesie jak co roku wyłącznie samo dobro. Na pewno będzie przełomowa, jak zawsze, ludzie będą dla siebie tylko mili i maksymalnie życzliwi, znajomi będą wydzwaniać bez przerwy i zabiegać o kontakt nie tylko wtedy, gdy coś chcą, a wrażliwe szmaty będą siedziały na balkonach i napawały się smakiem owocowej herbaty. Poza tym wszyscy dostaniemy odpowiedzi na męczące nas pytania, znajdziemy miłość życia, pracodawcy będą się o nas zabijać - przecież takie rzeczy dzieją się zawsze właśnie na wiosnę.

Żeby czegoś takiego oczekiwać i jeszcze o tym pisać, musiałabym być chyba na permanentnym kacu albo mieć nieprzemijające napięcie przedmiesiączkowe. A jednak to się dzieje! Wy wiedzcie jednak, że wiosna to czas kocich amorów, psiego ruchańska i wykwitania kup na wreszcie zielonych trawnikach, nic więcej.

PS: Tak, jestem wrażliwa na piękno otaczającej nas przyrody, czytam książki z wyższej półki i marzę o pokoju na świecie.

poniedziałek, 3 marca 2014

dziś podobno jest dzień pisarza

Kazimierz, Kraków.
Poważny, elegancki pan wieku około pięćdziesięciu od dłuższej chwili stoi i miauczy do kota, który siedzi za ogrodzeniem. Kot nie odpowiada.

Niby absurdalne, ale nie wiem czemu kot nie odpowiedział.

sobota, 22 lutego 2014

związki biologii z muzyką

Prawdziwi biolodzy i biolożki lubią porządnie uczcić ważne wydarzenia z dziedziny nauki. Poważnie. Rocznica urodzin Marii Curie-Skłodowskiej, Karola Darwina czy odkrycie DNA - dla autentycznego naukowca każda okazja jest dobra, by wkleić na tablicę Facebooka zdjęcie jubilata, napisać kilka słów wyjaśnień z błędami ortograficznymi, wstawić parę wykrzykników ze spacjami, zaproponować imprezę tematyczną albo toast i rozpocząć kolejną ważną dyskusję na tematy z górnej półki w komentarzach. Wszystko, by odzwierciedlić tą wielką radość, to niespotykane w dzisiejszych czasach oddanie nauce, a przede wszystkim zadeklarować własne stanowisko i gotowość służenia w Armii Prawdziwych Naukowców sponsorowanej przez naszą Alma Mater. Śmierć pseudonauce i humanistom!
(Oczywiście straszna szkoda, że za taką wspaniałomyślność nie dostaje się dodatkowych punktów na korzyść stypendium czy doktoratu, ale prawdziwi bojownicy i tak walczą!)

19 lutego w mass mediach pojawiła się informacja o nazwaniu szczepu bakteryjnego imieniem Franka Zappy. Po przejrzeniu z rana do kawy kilku artykułów na ten temat, uśmiechnęłam się, bo w sumie to taka pocieszna informacja i przeczytałam o tym siostrze, osobie, która nie jest w żadnym stopniu związana z biologią. Mimo tego zareagowała żywo i nawet zawsze ironiczne zdystansowane zaczęłyśmy się z tego śmiać, kręcąc tak zwaną bekę. Niestety na tablicach żadnego z wielkich studentów i przyszłych doktorantów biologii nie pojawiła się wzmianka o Propionibacterium acnes type P. Zappae. Pewnie dlatego, że nie wiedzą, kim Frank Zappa był albo co gorsza - zupełnie nie kojarzą, z czym to nazwisko kojarzyć. Co więcej: wcale nie mają zamiaru się dowiedzieć, bo i po co? Liczy się tylko nauka i biologia, a wychodzenie wiedzą poza nią to przestępstwo, warto o tym pamiętać, wybierając tematykę rozmów czy film do obejrzenia. Ani Aegrotocatellus jaggeri nazwany po Micku Jaggerze, Aleiodes gaga czy kultowa Scaptia beyonceae ku czci wielkiej Beyoncé nie wzbudzają emocji. Takie informacje należy ignorować i oszczędzać swój entuzjazm na doroczne rocznice naprawdę wielkich wydarzeń, a nie na takie pierdoły.

Pozdrawiam!

środa, 19 lutego 2014

stat4u - łamiący fakt

Statystyki czasami się przydają. Dzięki małemu buttonowi na dole strony mogę teraz na przykład zamieścić spis kluczowych słów i wyrażeń, które wpisują w wyszukiwarkę moi czytelnicy i znajdują tego oto samopas lajfstajl bloga. Wytłuszczam swoje ulubione pozycje i jednocześnie dziękuję za kreatywność - jesteście najlepsi (jak to mawiają prawdziwi blogerzy do swoich followersów).

- ekshibicjonizm w plenerze
- warunek na UJ
- majka dupodajka
- jezus party
- cocolino dopalacze
- umysłowa kambodża
- kurwa hipster
- hehehehelmans
- blog o hipsterach
- puszczam się w tramwaju
- sztuka wysoka
- maciej musiał retro
- impresjonizm kurwa
- janusz laskowski
- warsaw fashion blog
- puszczam się w Krakowie
- let's hate people together
- zdania wielokrotnie złożone
- 13 zasad hipstera
- gdzie znaleźć muzykę, której nikt nie zna
- kiedy jestem w pidżamie - nie ma we mnie człowieczeństwa
- jesień kurwa
- jaka firanka do makaronu
- gardzę studentami gdziekolwiek jestem

poniedziałek, 17 lutego 2014

winter is (not) coming - ekstra & odkrywczy wpis o pogodzie i konwencji ubraniowej

Jednak czasami niebiosa mają nas, wiecznie męczenników & na zawsze w depresji Polaczków, w opiece. Piękną mamy zimę tego roku, szczególnie w jedynej i właściwej stolicy entej Rzeczpospolitej  - Srakowie.

Piękną! Ta zima zachęca wszystkich nieprzerwanie do eksplorowania przyjaznej przestrzeni miejskiej i ubogacania wielkomiejskiego krajobrazu swoimi pozytywnymi, zadowolonymi i tęczowymi uśmiechami. Czas noszenia czapek, które ugniatają skrzętnie układane fryzury i puchowych, pogrubiającyh kurtek, po prostu odszedł w zapomnienie. Zamiast niego nadchodzi czas nowych, wczesnowiosennych stylizacji z kolekcji zazimie / przedwiośnie 2014. Ekstrawaganckie vansy czy sneakersy z krokodylem na nogi, szalik z wyprzedaży H&M z metką na szyję, obcisły t-shirt z dekoltem w serek na (wydepilowaną) klatę, karmelove spodnie na odchudzony tyłek, iPad pod pachę, do jednej ręki kubek z capuccino ze Starbunia, do drugiej zaś fluoerescencyjna vintage holenderka. Jeszcze tylko Ray Bany na nos, mina neutralnego zniesmaczonego kosmpolity i mały zestaw miejskiego eksploratora gotowy - voila!

Kierunek centrum - rynek duży, planty, rynek mały, hipster Kazimierz, bulwary wiślane. Tłumy ludzi podobnych, ironicznie fotografujących się analogowymi aparatami i zajadających się organicznym falafelem czy tofuburgerem z ostatnio otwartej vegan knajpy, należy po prostu ignorować. Pospólstwo! Jak dobrze, że znudzona mina leży na własnej twarzy tak idealnie, rower prowadzi się na perfekcyjnie pełnej wzgardzie, a własny stan ducha jest po prostu nieopisany, ergo boski. Te wtórne osobowości, intelektualna kambodża śni zapewne o karierze w social mediach, podczas gdy Ty jak zawsze wznosisz się na wyżyny, rozmyślając nad podporządkowaniem się pogodowym wymogom i dyskursowi meteorologicznemu.

Tak to właśnie jest: umawiamy się, że jak jest ciepło, to musimy się ubierać stosownie do pogody, bo tak wypada. A może jednak tak nie powinno się robić? Dlaczego nikogo nie rusza właściwie sumienie? Czy ktoś nas się kiedyś pytał o zdanie w kwestii konwencji outfitowej na niespodziewaną zimę? Nie przypominam sobie. Zawsze podporządkowujemy się tradycyjnie konserwatywnym poglądom na skutek prania mózgu. Skoro winter is not coming, porzućmy zastane zasady, koniec z kurtkami, kozakami i ruskimi czapkami. Teraz zostaje tylko nasza wrodzona charyzma, nowatorstwo, ekstrawagancja i naturalna wyższość w spoglądaniu z góry na wąsatych januszy w dresach i halinki w trwałej. Siema, wiosno.

niedziela, 16 lutego 2014

kocham Pilcha

- Witam!
- Witam!
- Miło poznać!
- Bardzo miło!
- Skąd jesteś?
- Z Polski.
- Nie martw się. Nikt nie jest doskonały.

(...)
Jaki znak twój? Orzeł Biały! Ach! Nikt nie jest doskonały!

"Drugi dziennik", Jerzy Pilch

sobota, 15 lutego 2014

jest chujowo

kwintesencja
To miała być kolejna typowa sobota na kreatywnym kacu - idealnie wyważone proporcje zmęczenia, serotoniny, adrenaliny, zadowolenia, endorfin, apetytu i twórczej weny plus reminescencje piąteczku w Prozaku, kiedy gra jedna z Twoich ulubionych gwiazdek sceny IDM. Potencjalnie gra, bo w ostatniej chwili odwołuje swój występ, a Ty musisz obejść się smakiem, smutkiem i szokiem.
Zamiast nowego statusu znajomości z Jimmym Edgarem i materiału na nieziemską relację, mam więc jedynie trzeźwość, apokalipsę, przejedzenie i picie kawy rumowej brata na trzeźwo - wszystko podszyte złowrogim, pretensjonalnym smutkiem, anatemą i ataksją, mimo całkiem sensownej pogody. Swoje plany zostania królową nowego dziennikarstwa muszę odłożyć na później i znaleźć sobie chwilowe nowe hobby, które pozwoli mi się jednocześnie skupić, odciągnąć złe myśli i manifestować jednocześnie swój intelekt z najwyższej półki. W sumie powyższy opis pasuje do spożywania alkoholu i zostania blogerką modową / lajfstajlową, ale oprócz odurzania się i pracowania na obcasach podczas pokazów, całkiem przyjemnie jest na przykład zapalić papieroska i kiepować go do kubka w imię celebrowania momentów. I chwalić się na prawo i lewo czytaniem "Drugiego dziennika" Jerzego Pilcha, który jest kwintesencją takiego Pilcha, jakiego lubię najbardziej i jedynym jasnym promyczkiem słońca nad dzisiejszym mrocznym dniem. Chociaż nie - drugim jasnym promyczkiem jest premiera drugiego sezonu "House of Cards". Hmm. Chyba wobec tego jednak nie zostaję pełnoetatowym depresantem. Pozdro.

piątek, 14 lutego 2014

Walentynki, ach to Ty!

Czasami sobie tak w cichości ducha gdybam, że wszystkie te święta zaznaczone czerwoną lub wytłuszczoną czcionką w kalendarzu na ścianie (obok imienin, tłustego czwartku, przepisów na szarlotki, horoskopu) obchodzimy tylko po to, by siąść w kącie na kracie z browarem i samoistnie podsumować upływający czas, zrobić bilans, a tym samym logicznie przy okazji zmartwić się, wkurwić i ostatecznie sfrustrować: taka sobie mała swoista reakcja łańcuchowa.

Przykładowo: jutrzejsze walentynki każą spojrzeć na siebie jako na człowieka, który w perspektywie mijającego roku w dalszym ciągu nie znalazł kawaliera, nie stanął na ślubnym kobiercu, nie urodził dziecka, nie zmienił statusu związku na Facebooku, a właściwie najczęściej zmieniał bieliznę, rękawiczki i rolkę papieru toaletowego. Czas mija. Dobra strona tego wszystkiego jest taka, że Jah ciągle się nami opiekuje, a na jutrzejszy dzień mam ustawione kilka randek. Tyle wygrać.

Kolejnym świętem, przy którym wprawię się w refleksyjny nastrój będzie zapewne Wielkanoc. Wtedy znowu uświadomię sobie, że spędzam ją tak samo jak co rok, w tym samym miejscu, a ci sami ludzie pytają mnie, czy znalazłam już partnera i że trzeba się ustatkować, bo samotność to najokropniejsza rzecz w życiu, a po co ci ten magister, dzieciaka byś sobie zrobiła. A potem wypijmy to samo wino i nostalgia po prostu minie.

środa, 29 stycznia 2014

być blogerem czy nie być - oto jest pytanie

krul
Chociaż podobno kryzysy w social mediach wybuchają w weekendy, to poniedziałek również okazał się być naprawdę znaczącym (sondnym) dniem dla ludzi pochodzących z Internetów, co w znacznym stopniu pryczyniło się również do wylewania prostozserca regularnej żółci hejterstwa z mojej strony.

Wydawałoby się, że to niedziela jest najbardziej pojebanym dniem w całym tygodniu. Nic bardziej mylnego. To poniedziałek jest najbardziej pojebanym dniem, na podobnej zasadzie, jak nikt nie rozumie, o co chodzi w czwartki. Pierwszym i najbardziej ważnym powodem tego stanu było ogłoszenie dorocznego "zajebistego" rankingu najbardziej wpływowych blogów w Polandii Cebulandii Bjedolandii przez dalajlamę polskiej blogosfery, Piecyka (wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe). Zabawnym i ciekawym faktem jest uwzględnienie w nim większości swoich własnych przyjaciół-blogerów (kumoterstwo, nepotyzm, pseudoteksty, żenada, patologie społeczne) oraz umieszczenie na wyższej pozycji SIEBIE SAMEGO, co czyni całe zestawienie najbardziej obiektywnym na świecie. Gratulacje, Ziomek - Twoja gwiazda nigdy nie przestanie świecić, nawet gdy prądu braknie.
Zaraz potem pojawiły się kolejne artykuły komentujące zaistniałą sytuację pt: jak reagować na ranking Kominka, ranking opiniotwórczych zwierząt blogerów, przecieki dotyczące płatności za miejsce w rankingu i - creme de la creme - bezbożny akt abdykacji z zaszczytnego miejsca przez pełnego pychy blogera modowego. Kurwa, rewolucja - mamy nowego Marcina Routera smutnych czasów panowania soszial mediów.

W ogóle to powinniśmy wszyscy na klęczkach dziękować i bić pokłony do ziemi wszystkim sławnym blogerom-celebrytom za to, że obudzili w zwykłych szarych ludziach chęć do umieszczania bezwartościowego CONTENTU i wywołali na nowo wylew tego cholerstwa o modzie, urodzie, kosmetykach, LAJFSTAJLU i technologiach przy jednoczesnym traktowaniu siebie jako guru. Kto o zdrowych zmysłach to do cholery czyta?!

Niezmiennie też przeraża mnie też fakt, że dzisiejsze czasy serwują nam więcej autorów książek i blogów niż czytelników, a każdy "piszący" aspiruje albo do jakiejś nagrody literackiej albo rankingu najbardziej wpływowych (żalowych) blogerów. Bez problemu można przecież spełnić swój próżny kaprys produkcji jakiegoś mniej lub bardziej powtarzalnego czytadła o małej mocy rażenia i stworzenia kółka wzajemnej adoracji. Im bardziej bezwartościowa treść, tym więcej ma fanów, subskrybentów, followersów. A dlaczego by nie? Jak wszyscy to wszyscy.

W sumie wracając do meritum - ranking jak ranking. Kominek w tym roku, jak i w poprzednim, uporządkował swoich kolegów w swojej piaskownicy, by każdy znał swoje żenujące miejsce w jeszcze bardziej żenującym szeregu. Jedynym plusem całej sytuacji jest fakt, że wraz ze znajomymi założyliśmy spontaniczny fanpejcz Ogień z Kominka, gdzie ogrzewamy nasze zimne serca iskierkami nienawiści (prosto z piecyka, farelki czy innej kozy). Nawet jeśli nie mamy nic nowego do powiedzenia, to i tak warto dołożyć do tego, co jest swoje trzy grosze, rozmnożyć talenty, pozyskiwać sponsorów i potem rozsiewać mamonę do porzygu.

Kominek aka Piecyk uświadamia mi, że bycie nazwanym przez kogoś blogerem to tak naprawdę wyzwisko gorsze od lachociąga, pedofila, dżeMder, pizdeusza i niemytego chuja. Także pamiętajcie - jedno "Ty Blogerze", jeden kotek umiera, a ktoś zaczyna płakać krokodylimi łzami.

 Jeszcze niedawno pytałabym z głupa: "kto, oprócz mnie, jest na tyle durny, by pisać jeszcze bloga?", a teraz z trudem można odnaleźć osobę, która tego nie robi. Właściwie - czemu nie? Jak wszyscy to wszyscy. W krainie wtórności przecież tak naprawdę wszyscy jesteśmy sobie równi.

PS: To nie jest blog.

(współautorem tej smutnej refleksji jest melanchulijny David - dlatego notatka wyszła aż taka długa, hehe)

piątek, 17 stycznia 2014

Jakiś czas temu skończyłam napierać na "Breaking Bad" i to było miliard razy podniecające niż oglądnięcie kultowego (hehe) "Avatara" 4 lata po premierze. Teraz, w momencie gdy wszystko zostało nie tylko powiedziane, napisane, powtórzone, wielokrotnie przetworzone, ale też obejrzane, został mi tylko ból, marazm życia codziennego i udręka rzeczywistych zdarzeń. Muszę wrócić do tak zwanego życia, chociaż nie jestem pewna, czy jest do czego w ogóle wracać i czy nie lepiej pielęgnować w dalszym ciągu swojej oazy spokoju i marnotrawstwa wraz ze wszystkimi hiperpedalskimi piosenkami, które jakby same do mnie przychodzą. A może ściągnę jednak "House of Cards" zamiast zajmować się zawoalowanym opowiadaniem o sobie na kolejnych bezsensownych platformach? Muszę dowiedzieć się, jak nazywa się taki problem z osobowością, bym wiedziała, na co właściwie mam zwalać winę.

Zdecydowanie, by zrozumieć tak zwane nasze czasy, należy robić wszystko, absolutnie wszystko, na odwrót. Polecam.

niedziela, 12 stycznia 2014

"nie dałem na owsiaka, bo nie wychodziłem dzisiaj z domu"

Ciekawe, czy dożyję czasów, kiedy to tematem przewodnim Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy będzie wsparcie bezrobotnych! Zgłaszam się na ochotnika do bycia objętą takim programem! Who's coming with me?

piątek, 10 stycznia 2014

w r. 2139 wszyscy będziemy wariatami

Codzienna chwila na refleksję nad własnym starczym życiem i śmiercią, na którą zawsze próbuję znaleźć czas w swoim zawsze napiętym grafiku, odnosi w końcu jakiś widoczny pozytywny efekt. Po wiekach rozczulania się nad sobą i analizowania własnej arcyskomplikowanej osobowości bez pomocy błyskawicznych kursów empatii i wizyt u psychologa, już wiem, jak nazwać permanentny stan, w którym znajduję się od dość długiego czasu.
To jaskółczy niepokój, możliwy do zinterpretowania na wiele sposóbów, przez wiele nieważnych słów, niedokończonych zdań i pięknych, wyszukanych metafor. Dla mnie namacalnie to zapętlanie piosenki "Haunted" Beyonce, leżenie przed komputerem z niespokojnie przyspieszonym biciem serca, odtwarzanie w pamięci wszystkich swoich życiowych niepowodzeń, kiepowanie papierosa do kubka z herbatą, co idealnie symbolizuje bezradność, inercję, strach, niespełnienie, rozczarowanie i udrękę. Dobrowolnie wpadam w czarną rozpacz, jak to typowa niezbyt inteligentna kobieta, obawiając się zarówno życia i śmierci, nudy i nadwagi, braku akceptacji i braku osobowości, stanów lękowych i oderwania od rzeczywistości, w międzyczasie jeszcze obserwując swój powolny rozkład i dym w pokoju.

Chyba się skończyłam. Wokół rozgrywa się ciągle, ciągle ta sama historia.

środa, 1 stycznia 2014

2014

Ja: Masz jakieś postanowienia na Nowy Rok?
Siostra: Nie mam jeszcze, ale wygeneruję w Internecie i Ci powiem.

seems legit