piątek, 20 kwietnia 2018

Ostatnio próbowałam opylić swój karnet na Off Camerę za pośrednictwem wszechmocnego internetu i wrzuciłam post o treści handlującej na forum zrzeszające fanów Oli Radomiak z Piotrkowa Trybunalskiego z jej nieistniejącego już fanpage. Oczywiście nie sprzedałam karnetu, bo biednemu zawsze wiatr w oczy, a Polska nie wspiera singli tylko zawsze prawdziwa rodzina chłopak i dziewczyna, ale wartość dodana tej sytuacji jest taka, ze kompletnie nieznana mi osoba napisała, ze czyta(ła) mojego - tego oto - bloga. To był hit, bo przypomniałam sobie o jego istnieniu!

To nie tak, ze nie mam już o czym pisać, bo wiadomo że intensywne życie to moja specjalność, refleksje na temat opłakanego stanu rzeczywistości pojawiają się w okamgnieniu, język dalej ostry jak brzytwa, a notatki niezmiennie bez puenty, ale jakoś rozmywa mi się to pisanie, nawet jeśli przyczyny do narzekania to studnia bez dna - nie oszukujmy się.

Teraz siedzę w zielonym Flix busie odartym całkowicie z polskości - wszystko tu w europejskich standardach poza zapachem ciał i jedzenia pasażerów, ale to chyba woń dumy i patriotyzmu. Wleczemy się do Wrocławia, mądrego (według czołówki z "pierwszej miłości") miasta i wolałabym swój nowy tryb życia komiwojażera realizować w pociągach, bo są bardziej romantyczne, ale co tam. Kiedyś będzie lepiej, a już na pewno w długi weekend. Planuję wejść w kolejny sposób prowadzenia niehigienicznego trybu życia i gdy wszyscy wyjeżdżają grać w zielone, tak ja będę biała jak ściana od siedzenia w kinie na Off Camerze (skoro już nie sprzedaję tego karnetu). Co roku powtarzam sobie: tylko dwa filmy dziennie, a wychodzi tak jak zawsze - po minimum cztery i mentalny OIOM. Ale do piekła idzie się chyba tylko za nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, a nie w oglądaniu filmów, więc może jeszcze zbawienie nadejdzie. Wam i sobie życzę więc pomyślności Bożej na ten nadchodzący weekend.
Pisanie na komórce nadal jest chujowe.