sobota, 14 listopada 2015

słowna sraczka

Czasami zdarza się jeszcze tak, że w sobotę decyduję się pozałatwiać na mieście sprawy, które miałabym zrobić w terminie późniejszym ("zrobię to dzisiaj, żeby jutro móc swobodnie udawać, że nie istnieję" - brzmi logicznie), ale jak to zwykle w życiu bywa - clue takich wyjść nie znajduje się w miejscach docelowych, ale w takich, do których trafiam przypadkiem, bo jestem gdzieś obok. Jako krakowski sztywniak-intelektualista w egzystencjalnym czarnym golfie (metafizycznym, mam nadzieję, że nie muszę tego dodawać) wiadomo, że trafiam zazwyczaj do taniej książki, obskurnej melinki czy lumpeksu z wyprzedażą - no przecież, że nie na lans kiermash ciuchów wyprodukowanych przez młodych-kreatywnych-polskich-artystów, targi śniadaniowe na dworcu głównym czy festiwal food trucków dla osób, które nie przejawiają wyższych procesów myślowych.
Dziś trafiłam do dawno nieodwiedzanej biblioteki na Rajskiej i jak to zwykle bywa, gdy nie planuję niczego wypożyczać: wyszłam z antologiami reportażu, tomikiem poezji Romana Bromboszcza i przewodnikiem po literaturze polskiej 1989-2010. (Czy mogło być lepiej?) Już oczyma wyobraźni widzę siebie rozłożoną na łóżku w pokoju, kiepującą papierosy z Czech do pustego kubka po czarnej kawie i studiującą tendencje literatury w przeciągu ostatnich 20 lat, by po name-checkingu móc uskuteczniać prowokacyjny name-dropping, bo tylko to się teraz liczy. Podobno.

Popołudniowe autobusy miejskie wypełnione są starszymi ludźmi, którym nie patrzę w oczy, żeby nie epatować swoją nieprzemijającą młodością. Wydaje mi się, że jesienią widać ich bardziej, podobnie jak mocniej uwidacznia się też przerażająca katatonia tłumu. Żeby jednak nie było tak, że zawsze najgorzej, to gdy otwierają się drzwi na przystanku, to do środka wpadają liście i jeszcze tylko brakuje "Kolorowego wiatru" jako muzyka w tle. A poza tym dobrze byłoby, gdyby było bardziej jasno i wiosennie, to może przestałabym pierdolić te sentymentalne dyrdymały.

miejsce na tytuł, na który nie mam pomysłu

Typowa sobota, podszyta egzystencjalnym niepokojem i nadmiarem czasu wolnego. Kieruję swoje udręczone alkoholem ciało w stronę najbliższej siłowni, a godzinny trening czyni ze mnie innego człowieka, neutralizując w pełni aldehyd octowy i kierując uwagę bardziej na zmęczenie mięśni niż lekko jeszcze szumiącą głowę.
Czasami zdarza mi się też z okazji dobrego rozpoczęcia królewskiego weekendu wstąpić do lokalnej Biedry przy Rondzie Matecznego, hipnotyzującej i przyciągającej promocjami, bo jakże nie skusić się na hummus tani jak barszcz (polecam pomidorowy for real) czy jogurty -20%?! No, właśnie. Idę więc i kupuję nie tylko hummus, jogurty, ale też mleko, kefir, bułkę z masłem czosnkowym, banany, pierogi ze szpinakiem; wszystko to jem oczami w drodze, ślinka mi cieknie, podczas gdy gotówka na koncie ubywa, ale nie mam czasu ubolewać nad swoją szaloną rozrzutnością, bo zawsze ktoś pyta mnie jeszcze jak dojść na Łagiewniki. A ja cierpliwie tłumaczę i choć do niedawna miałam problem ze wskazaniem choćby jednej najprostszej drogi, to teraz doświadczenie robi swoje i jestem prawdziwym specem - papież polak mógłby być ze mnie naprawdę dumny i może wybaczyłby mi nawet, że na co dzień zajmuję się zaawansowanym szkalowaniem jego osoby.
Zawsze tak jest w sobotę rano, myślę; tworzy ona swoiste durne pseudopętle, które w jakiś sposób zapamiętuję, wwiercają się uparcie w pamięć i wywołują podskórne odczucie niechcianej powtarzalności dnia. Urozmaicam więc czas, jak mogę, umierając ostatnio trochę bardziej dla świata, zamykając się w czterech jesiennych ścianach depresji i zbyt głośnej samotności. Dzisiaj dodatkowo mogę usprawiedliwić swój nastrój zamachami we Francji i empatycznym współodczuwaniem, którego nie nauczyłam się wbrew pozorom na treningu rozwoju osobistego. I słońce też za bardzo mi świeci po oczach. Bolą mnie mięśnie. Za dwa dni poniedziałek. Nie ma co, smutek na zawołanie i usta w podkówkę. Elo.

Dzisiaj jestem tym utworem i tym obrazkiem też jestem.






czwartek, 12 listopada 2015

Miałam w zamiarze zrobić przegląd najśmieszniejszych obrazków i cytatów z dnia wczorajszego, ale ostatecznie zajęłam się kontemplacją tego czwartku bez wyrazu i ucieczką w wieczorne życie miasta - łuny 11 listopada po prostu opadły na rzecz tradycyjnych śmieszków do oporu z Jana Pawła II i memów z Kwaśniewskim, które podobno są passe. Ale cóż, taki żywot.

Nigdy nie wiedziałam, o co chodzi w czwartkach, ale przez swój dość długi żywot nauczyłam sobie z nimi radzić. Dlatego trafiam na spotkania o Santa Muerte i innych sektach Ameryki Południowej, zajadam darmowy tradycyjny listopadowy chleb, a potem creme de la creme dnia: zakupy w Biedrze w Galerii Krakowskiej i siłka. Tym razem zajęcia mam nie z instruktorką, ale facetem, z którym dziarsko ćwiczymy układy i też mnie to bawi. Chyba naprawdę śmieję się ze wszystkiego, ale wszystkie te kocie ruchy jakoś nie kojarzą mi się z testosteronem (zarostem, drwalem, męskim bicepsem). Mimo to, dziewczyny, dajemy, jesteście ze mną, wi step, podwójny step touch!
Co ja robię ze swoim życiem?

środa, 11 listopada 2015

11 listopada

11 listopada - wersja 1

11 listopada - wersja 2: NIE


Wiadomo, że jak zwykle mam tak wiele do powiedzenia, że ostatecznie nie powiem nic, przyjmując pozę zdystansowanego luksusowego hejtera, wtłoczonego w jedyny słuszny stan stacjonarny dzisiaj: kac - obiektywnie to on, a nie świętowanie niepodległości łączy teraz wszystkich Polaków.
Chociaż w sumie ciężko oprzeć się możliwości ponapierdalania się cegłami za darmo w ramach walki z nudą dnia wolnego - o czym byśmy rozmawiali, gdyby nie "tradycja" marszu narodowców? Właśnie, hehe.

czwartek, 29 października 2015

MPK, podsłuchane

No, dzisiaj miałem zapierdol: 3 zajęcia i wykład na 7:30, ale nie poszedłem w ogóle, bo byłem za bardzo zmęczony. A jutro? Jutro mam w końcu wolne.
- typowy student, wiadomo.


Wolałabym nie słyszeć ludzi w komunikacji miejskiej i wolałabym ich takoż nie widzieć. Ludzi w bloku w sumie również, podobnie jak ludzi w sklepie i ludzi na przystanku. I ludzi w ogóle. Dziś sama wolałabym się również nie spotkać.
Czytanie "Życia na gorąco" i "podręcznika podejmowania dobrych decyzji" miesza się w czwartki z rozmowami o robieniu wieńców ("robimy bukiety, ale ze sztucznych kwiatów") i nawet to wydaje mi się zbyt wysokim poziomem abstrakcji jak na mój standardowy próg przyswajania abstrakcji. Ech.

niedziela, 4 października 2015

Hawangarda 2015

Co zostało zasłyszane na Hawangardzie, to się nie odsłyszy.

Twoje życie jest jak woda w wodospadzie, a moje jak woda w wannie.
Bolesław Chromry, "Renata" 

piątek, 31 lipca 2015

letnie życie miasta

Moja głowa jest ostatnio szczelnie wypełniona arcyzłożonymi procesami myślowymi, które często sobie przeczą i ze sobą kolidują, co nie przeszkadza im jednocześnie mnie na przykład mocno przytłaczać. Porównuję pogodę z zeszłego roku z tą aktualną i wychodzi, że jest zimniej, więc płaczę z automatu nad końcem lata. Potem wracam do rozważań nad uporczywością czasu w związku z tym, że czytam "Ostatnie rozdanie" Myśliwskiego, pełniącego funkcję książki pogłębiającej w zdecydowany sposób permanentności personalnego stanu depresywnego.

Smutne historie spisane na kacu i tanim papierze.


Próbuję przybrać pozę zdystansowaną i wyluzowaną, ale nihilizm zazwyczaj wygrywa z moją pogodną naturą o słabej kondycji. Wszystko wokół przypomina o powtarzalności dnia codziennego - setlista Trójki, której słucham w pracy, codziennie ci sami piękni hipsterzy, z którymi jeżdżę MPK, tak cudownie wystylizowani po siódmej rano, nagłówki w tabloidach, timetable festiwali, na które co roku się wybieram, ludzie, których poznaję. Wszystko się powtarza, od początku wszystko się powtarza.
Nie wiem, do czego ostatnio dążę i być może brakiem konkluzji tej notatki jest to, że powinnam zmienić prochy? /Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania lub skonsultuj się z narkobaronem lub swoim dealerem./

środa, 29 lipca 2015

najlepsze refleksje - godzina po fakcie

Nawet w tak bardzo kulturalnej stolicy - Krakowie nastało coś na kształt sezonu ogórkowego - już jakiś czas temu wyjechała stąd horda studentów, reszta podludzi opuszcza miasto dzisiaj z okazji festiwalu Brudstok, wygląda też, że tymczasowo ustały wojny LGBT, nawet mniej stoję w korkach i kolejkach w monopolowym wieczorem.
Wszystkie te aspekty sprawiają, że na nowo staję się łagodnym i trochę podszytym smutkiem kwiatem lotosu, upatrującym jakiejś powtarzalnej aktywności w podróżowaniu komunikacją miejską - z braku laku to właśnie ludzie w MPK stają się moim cichym obiektem refleksji. Zaczęłam codziennie rano wsiadać pierwszymi drzwiami w 194 i zawsze spotykam tam na pierwszym siedzeniu młodego chłopaka w stanie przypominającym katatonię. Wzrok ma utkwiony w jednym punkcie, nie porusza się, w uszach słuchawki, chyba nie mruga, ale przynajmniej wygląda na to, że oddycha. Wiem, że pracuje w banku BGŻ, bo na szyi ma smycz z jego logiem (ja w kieszeni noszę smycz POZDRO TECHNO, więc non comments) i ogólnie jest trochę przerażający z tym swoim bezruchem. Na przystanku centrum kongresowe stoi też zawsze blond kuc, z którym zazwyczaj łapię się wzrokiem, a pod błoniami wchodzi do autobusu zawsze ktoś z mojej pracy i spuszczam wzrok, żeby móc w spokoju słuchać acid house'u na iPodzie, a nie wdawać się w rozmowie o pogodzie, która dzisiaj przypomina mi o traumatycznej ulewie na Audioriverze i musie pisania relacji.

Ta notatka w mojej głowie wyglądała doskonalej i prowadziła do jakiejś błyskotliwej konkluzji, ale jak to bywa z moją radosną twórczością - lepiej gdyby została niezapisana. Czy jest gdzieś dostępny tutorial do nauki pisania morałów albo pociskania dyskretnej aczkolwiek hipnotyzującej grafomanii?

środa, 15 lipca 2015

na siłowni (1)

Na sąsiednim orbitrekach napierają ostro dwie lask, pot leje się strumieniami.
- Jestem tu tylko po to, żeby móc opierdolić kebaba wieczorem.

wtorek, 12 maja 2015

no i co tam słychać u Ciebie ciekawego? Opowiadaj!

Swój 400-setny grafomański wpis dedykuję prokrastynacji i chęci bycia popularną oraz jednoczesnej niemożności zmuszenia się do wysiłku intelektualnego, zawierającego się w stworzeniu kolejnego posta. Statystyki z roku na rok są coraz słabsze i nie wiem, czy przyczyną tej sytuacji jest to, że nic się u mnie ciekawego nie dzieje czy fakt, że nie chce mi się tego opisywać i koloryzować, by czytelnikom wydawało się, że jestem superzabawną laseczką z bogatym życiem towarzyskim, której wszyscy zazdroszczą pewności siebie i urody. Akurat.

Mądre feministki i intelektualistki (oraz amerykańscy naukowcy, wiadomix) udowodniają, że czysty dom jest oznaką zmarnowanego życia. Ciekawe, czym w takim razie byłoby utrzymywanie bloga i opisywanie swojego życia dla innych znajomych bez życia w perspektywie możliwości normalnego PRZEŻYWANIA bez tworzenia żadnych zbędnych raportów. Głupotą? Brakiem logiki? Niedojebaniem?

Piszę, bo mi się nudzi w pracy i z tej nudy dochodzę do wniosku, że powinnam częściej przebywać w centrum Krakowa, a nie blisko swojego ruczajowego wypizdowa. Podczas goszczenia mojej koleżanki z Warszawy miałam okazję zobaczyć na przykład gościa, który za pieniądze chciał, by ktoś wgrał mu zdjęcia na profil fejsbuka. Albo żula, który tworzył statystykę zbieranych puszek. Albo Oliviera Janiaka na miasteczku festiwalowym, który pocieszał cierpiących i niepełnosprawnych. To są właśnie historie, których ludzie chcą słuchać i których potrzebują! Właśnie na ich podstawie powstają nikomu niepotrzebne egocentryczne książki młodych polskich autorów, które nie tylko nie zmieniają świata, ale czynią go gorszym. Obym więc przebywała częściej w centrum miasta i wydarzeń, a niedługo już będę jeszcze sławniejsza niż teraz. Moim personalnym couchem jest Ola Radomiak, więc nie może się nam nie udać, co nie?

No, to na koniec co? Może jakiś przepisik na dietetyczną kolację albo zdjęcie w inspirującej knajpie na instagramie? I jeszcze frytki do tego?

poniedziałek, 2 marca 2015

robienie polityki to bułka z masłem orzechowym

Zdaje się, że obejrzałam "House of Cards" w idealnym momencie. Frank Underwood zaprowadza nowy porządek (New Order) w Wasztyngtonie, podczas gdy nasz odpowiednik amerykańskiego prezydenta włazi na stołki w Japonii i rzuca rubaszne zdjęcia. Uważam, że powinniśmy nakręcić polski serial o robieniu polityki - miałby tytuł "Bronek z Kart" i byłby zapewne czarną komedią.

Poniedziałek - od razu widać, że z początkiem tygodnia budzą się w człowieku nowe pokłady kreatywności.

wtorek, 10 lutego 2015

rzygam tęczą

W poniedziałek w pracy ktoś powiedział: "Jaki piękny tydzień przed nami! Najpierw czekamy na tłusty czwartek, a potem w sobotę Walentynki. Jest wspaniale."

Czy może być lepiej? No, chyba kurwa nie.

niedziela, 8 lutego 2015

niedziella z wróżbitą Maciejem

Niezmienną radość daje mi obserwowanie fanpage'a wróżbity Macieja, który dzisiaj robi mi na przykład niedzielę (tak to chyba się mówi w młodzieżowym slangu), choć robi mi też inne dni tygodnia i dzięki niemu trzymam z dala od siebie wszelkie depresyjne myśli i ezoterycznie celebruję codzienność. Gorąco polecam cały inspirujący fanpage i wbrew podejrzeniom wszystkich spiskowców - nie jest to wpis sponsorowany.

"Morning smoking" z Wróżbita Maciej Oficjalne Konto - Tak właśnie wyobrażałam sobie THUG LIFE w wersji Polska


+ inny wzruszający fragment:
W lutym mija 16 lat jak zajmuję się kartomancją i numerologią. Przez ten czas zdobyłem największe tytuły jakie może zdobyć wróżbita w naszym kraju. Ogromna satysfakcja i radość. Bo to mnie onet nazwał najlepszym tarocistą w Polsce, a Wirtualna Polska określiła moją trafność jako 100%. To mnie tygodnik WPROST docenił stwierdzając, że jestem wróżbitą numerem jeden na rynku ezoterycznym. I w końcu to ja mogłem doczekać się, by tvn ocenił moją sprawdzalność jako 100%.
Wróżbita Maciej


+ gratka dla fanów:

Jeśli chcesz, by najlepszy tarocista w Polsce (według onetu) przekazywał Ci za darmo swoją wiedzę dot. kart tarota, zacznij obserwować mnie na instagramie:


TYLE WYGRAĆ! 

sobota, 3 stycznia 2015

#dno

Ledwo się obroniłam, a już straciłam możliwość wchłaniania wiedzy i uczenia się pod musem. Próbuję właśnie przerobić materiał na jutrzejszy egzamin ze swoich progresywnych studiów podyplomowych i ni chuja nie idzie to do przodu. Otworzone 11 kart przeglądarki okazuje się bardziej ciekawe niż otwarty pdf. Nagle przypominam sobie, że powinnam napisać jeszcze parę słów o "Narkotykach. Niemytych duszach" Witkacego, którą to książkę skończyłam wczoraj i pragnę wydać na jej temat naprawdę konstruktywną opinię opatrzoną górnolotnymi słowami. Szukam więc tych trudnych wyrazów i dodatkowo generuję podniosłą atmosferę muzyką neoklasyczną, czytając przy okazji "sekrety nauki" z Focusa oraz ucząc się jazdy na łyżwach z Youtube'a. Próby nauki ciągle rejected.

Chciałabym mieć jakieś postanowienia na 2015 rok, ale tak naprawdę wszystko mi jedno. Nawet ćwiczenie systematycznego pisania bez celu i bez narażania siebie na pośmiewisko czytających jest jakieś bezbarwne i inaktywowane. Fitter, happier, more productive ble ble ble.

czwartek, 1 stycznia 2015

automatycznie generowany post noworoczny

Witamy w nowym roku 2015, który jak wiadomo będzie najlepszy i jedyny w swoim rodzaju, a na pewno nie gorszy od mijającego. Platformy mikroblogowe, które odwiedzam zalewane są przez denne obrazki z pretensjonalnymi tekstami typu "2015, please be good to me", "happy new year" + serduszka czy "1/365" pisane Heilveticą. Portale społecznościowe, które odwiedzam zalewane są przez zdjęcia z Sylwestra oraz odkrywcze życzenia noworoczne. Witryny internetowe, które odwiedzam zalewane są przez podsumowania mijającego roku oraz prognozy na kolejny przełomowy rok (tym razem 2015). A mnie z kolei zalewa krew.

Pierwszy dzień w nowym wspaniałym świecie spędzam na leżąco w łóżku i cierpię za milijony. Jak co roku jest bezproduktywnie i mało lajfstajlowo - trudno dziwić się więc, że nadchodzące dni mijają co najwyżej jako tako - w końcu jaki nowy rok, taki cały rok: facebook, kawa, wpierdalanie na gastrofazie i minimal techno na pełnej głośności.