czwartek, 11 września 2014

magisterka to chuj, musiałam to napisać

Na palcach jednej ręki Brunona Kwietnia mogłabym wyliczyć ostatnio rzeczy, które mnie permanentnie nie wkurwiają. Te z kolei, które mnie wkurwiają mają jedno słuszne źródło nazywane pisaniem pracy magisterskiej, uniemożliwiające mi tak zwane normalne nieżycie i zajmowanie się prawdziwymi problemami najbielszych z dostępnie białych ludzi. Nie mogę skupić się na czytaniu książek, opanowywaniu języka, prokrastynowaniu, nawet nowego serialu nie ściągam, nie mówiąc już o niebywaniu na wycieczkach rowerowych czy niespotkaniach ze znajomymi i miejskim antylansie na pełen etat. Nie chodzę po lumpeksach, nie bywam na zakupach w hipermarketach, nie odwiedzam kina, a samo uświadomienie sobie ile rzeczy nie ma w moim zasięgu, póki się nie obronię wprawia mnie w głębokie zażenowanie, frustrację i złość. Miotam piorunami i piszę, wkurwiam się i piszę, piszę i piszę, a roboty coraz więcej, całe multum, trzecie rzesze i trochę, a moje potwory to jakiś nowy wymiar naukowej grafomanii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz