poniedziałek, 11 stycznia 2016

David Bowie

Już jak jechałam do pracy snułam podświadomie typowe rozmyślania nad tym, że styczeń jest jak poniedziałek roku, a poniedziałek z kolei niezmiennie i zawsze jest murzynem tygodnia, a myślałam tak oczywiście zrezygnowana & zupełnie nieświadoma tego, że David Bowie w tym samym czasie już nie żyje. [tzw. wiadomość dnia]
Oto wszem i wobec dziś dzień bierze więc z zasady w łeb, zdominowany zdjęciami i teledyskami Ziggy Stardusta. W tym samym czasie rosną też słupki popularności artysty na Spotify, rośnie sprzedaż jego płyt, gadżetów i wyświetleń na youtube, rośnie bezwzględna ilość łez fanów, a normalni ludzie zapewne wzruszają ramionami i przeglądają dalej internety. Typówka. No, mi jest smutno, co wiążę też jednocześnie z podskórnym strachem przed śmiercią wielkich.

Myślałam, że dziś dzień powita mnie ogłoszeniami wyników Złotych Globów, zamiast tego mam kolejny smogowo-smutny poniedziałek w zawsze minorowym Krakowie, a w Trójce gra David Bowie. Życie jednak potrafi nadal mnie zaskoczyć, szkoda, że zawsze robi to w najbardziej chujowy możliwy sposób. Niech to szlag.

(obojętnieję nawet na próżne posty z sukienkami na Globach)

środa, 6 stycznia 2016

Nowy rok to nie tylko nowa osobowość, zajęcia w wolnym czasie i zdrowy styl życia instant, ale także wydatki niespodziewanego sortu typu prozaiczna potrzeba kupna butów zimowych, dzięki której jeszcze bardziej negatywnie opiniuję w temacie śniegu i zimna. Bo oczywiście mogłabym przeznaczyć hajs na "przewodnik krytyki politycznej. muzyka" albo smartfon, chociaż w sumie pewnie i tak prędzej czy później je sobie sprawię. Bo w tym roku nie zamierzam sobie też niczego odmawiać.

Zdecydowanie bardziej wolałam bożonarodzeniowy grudzień, przypominający zapachem przedwiośnie marca niż kurwa melancholię bieli dla ubogich za oknem. Zawsze ilekroć jadę teraz rano do pracy, zastanawiam się, ile jeszcze będą nękać mnie egipskie ciemności zanim dojadę już do swojego centrum dowodzenia. Na moście grunwaldzkim palą się jeszcze świąteczne gigantyczne bombki, a na cracovii mijam odblaskowego smoka wawelskiego, który razi mnie po oczach.

W wolny dzień wstaję hedonistycznie o 10:00 rano i czytam podsumowanie roku na dwutygodnik.com, które z jednego artykułu odsyła mnie na 16 innych kart i nagle robi się 15:00, a ja nadal siedzę w pidżamie w łóżku. Muszę gdzieś spisać swoje postanowienia, mówię sobie, bo w końcu się w nich pogubię, szczególnie, że dziś wpadłam na kolejne, a jutro pewnie przyjdą kolejne i kolejne. Mianowicie to jest naprawdę genialne. Zapisuję się do szkoły haftu. Serio. Teraz. Do końca stycznia. Nie mogę opanować swojej ekstazy.

Świat postanowień i dążenie do durnej samorealizacji wciągają mnie do tego stopnia, że zaraz porzucę życie towarzyskie, a moja piramida Maslowa zostanie pozbawiona potrzeb fizjologicznych. Zen i bretarianizm, powiadam, tylko to może nas uratować.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Początek roku to i dla mnie czas wybitnej intensyfikacji wymyślania coraz to nowych, ale jednocześnie relatywnie możliwych do zrealizowania postanowień noworocznych, które próbują wymusić na mnie bliscy (zrób sobie w końcu prawo jazdy) lub które stawiam sobie ja. Oczywiście nowa ja, ta ambitna i poważna (czas najwyższy na nową dziarkę, muszę jechać na przynajmniej jeden festiwal zagraniczny, ale też zdam egzamin z TOEFL).

W sumie to nie czuję tego, że czas mija, podobnie jak nie czułam potrzeby świętowania w sylwestra, a mimo to wybrałam się do Berlina i wczoraj po 5 dniach z niego wróciłam w stanie deprywacji snu i lekkiego sentymentalnego smuteczku z narastającą potrzebą bawki asap. 

Było minęło, teraz jest już 2016 i siedzę w pracy, wszyscy mówią w kółko "witam w nowym roku", rzeka zamarzła, w autobusach grzeją, a Pitchfork zaczął publikować na nowo recenzje płyt po długiej przerwie. Podczas mojej nieobecności w sieci na szczęście nie pojawiły się żadne nowe albumy, bo i tak bez nich mam spore zaległości, a biorąc pod uwagę wszystkie moje ambitne postanowienia to mam jeszcze większe zaległości niż myślę. 

Ale pewne rzeczy się u mnie na szczęście nie zmieniają i mam na myśli to: