niedziela, 23 września 2012

je je jesień

Elo jesień, wreszcie nadszedł czas na:
jakieś porządne zapalenie zatok połączone z leczniczym rajdem po galeriach krakowskich w poszukiwaniu inspiracji na autumn winter must have stylizacje,
może nową casual jesienną dziarkę,
jakąś małą artystyczną sesję zdjęciową z kolegą fotografem (przecież każdy zna kogoś takiego) - zdjęcia liści i butów robione obiektywem rybie oko lustrzanki Nikon (plus efekt Ortona, HDR oraz rozmycie),
może mały instagram swojej zakazanej facjaty i zakazanych facjat swoich znajomych na jesiennym trendy spacerku na plantach (dużo filtru!),
smutki i smuteczki w klimacie mżawki, szarości i pluchy,
narzekanie, narzekanie, narzekanie na wszystko wokół, manifestowane przez łzawe statusy na facebooku,
jesienną deprechę i depresyjne jesienne albumy zarezerwowane na ten czas (depressive dubstep, dark ambient, progresive minimal techno),
wyjazd do Kazachstanu, do Czech, na Ukrainę, Katowic czy innego mało uczęszczanego, lecz inspirującego miejsca na chillout weekendowy - poprawiacz humoru,
wysiadywanie w kinie na ambitnych filmach w celu snobowania się na snobizm i wystawanie w klubach dla zdjęć na portalach pod pretekstem ostrej wiksy,
stopniowe wprowadzanie nastroju zimy podczas mówienia "niedługo będzie śnieg, będzie ścisk w autobusach, coraz ciemniej na zewnątrz, coraz zimniej, zacznie się chodzenie w czapkach i wypizdów łe łe łe"

i inne powtarzalne czynności, które obowiązkowo należy zrobić jesienią.

Oczywiście cieszę się i raduję zawsze wszędzie, pozbawiając swoje wypowiedzi cech prześmiewczych i przeistaczając się we wzór powagi i odpowiedzialności. Nie ma bowiem na świecie nic tak miłego, tak przyjemnego i tak odprężającego, a nawet urokliwego jak transcedentalna weekendowa relaksująca ironia, którą implikuje beztroska zasada nieoznaczoności Heisenberga. Oczekiwanie na koniec jednego miesiąca i początek drugiego pozwala mi zatopić się głębiej w nieustannej introspekcji, drobiazgowej analizie swych najbardziej ulotnych chwil, w bezcelowym dążeniu do zamykania jednego powtarzalnego etapu życia i otwierania kolejnego powtarzalnego etapu życia.

Co tu dużo gadać - mózg mi siwieje, kończy się karnawał, zaczyna się jesień.

1 komentarz:

  1. Osobiście - uwielbiam jesień. Jarałem się nią blogowo przez lata i zawsze w którejś notce musiałem oddać jej hołd albo uwiecznić dostępnym pod ręką aparatem. Jakkolwiek.

    Ale ja w sumie nie o tym, bo tak naprawdę właśnie uprawiam tutaj spam informacyjny - poszedłem w długą z blog.pl, później się tułałem, ale w końcu jestem z powrotem tam, gdzie byłem w sumie od zawsze :-p tylko że sam blog dopiero za czas jakiś wróci. Póki co - są tylko focidła do oglądania.

    OdpowiedzUsuń