środa, 29 stycznia 2014

być blogerem czy nie być - oto jest pytanie

krul
Chociaż podobno kryzysy w social mediach wybuchają w weekendy, to poniedziałek również okazał się być naprawdę znaczącym (sondnym) dniem dla ludzi pochodzących z Internetów, co w znacznym stopniu pryczyniło się również do wylewania prostozserca regularnej żółci hejterstwa z mojej strony.

Wydawałoby się, że to niedziela jest najbardziej pojebanym dniem w całym tygodniu. Nic bardziej mylnego. To poniedziałek jest najbardziej pojebanym dniem, na podobnej zasadzie, jak nikt nie rozumie, o co chodzi w czwartki. Pierwszym i najbardziej ważnym powodem tego stanu było ogłoszenie dorocznego "zajebistego" rankingu najbardziej wpływowych blogów w Polandii Cebulandii Bjedolandii przez dalajlamę polskiej blogosfery, Piecyka (wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe). Zabawnym i ciekawym faktem jest uwzględnienie w nim większości swoich własnych przyjaciół-blogerów (kumoterstwo, nepotyzm, pseudoteksty, żenada, patologie społeczne) oraz umieszczenie na wyższej pozycji SIEBIE SAMEGO, co czyni całe zestawienie najbardziej obiektywnym na świecie. Gratulacje, Ziomek - Twoja gwiazda nigdy nie przestanie świecić, nawet gdy prądu braknie.
Zaraz potem pojawiły się kolejne artykuły komentujące zaistniałą sytuację pt: jak reagować na ranking Kominka, ranking opiniotwórczych zwierząt blogerów, przecieki dotyczące płatności za miejsce w rankingu i - creme de la creme - bezbożny akt abdykacji z zaszczytnego miejsca przez pełnego pychy blogera modowego. Kurwa, rewolucja - mamy nowego Marcina Routera smutnych czasów panowania soszial mediów.

W ogóle to powinniśmy wszyscy na klęczkach dziękować i bić pokłony do ziemi wszystkim sławnym blogerom-celebrytom za to, że obudzili w zwykłych szarych ludziach chęć do umieszczania bezwartościowego CONTENTU i wywołali na nowo wylew tego cholerstwa o modzie, urodzie, kosmetykach, LAJFSTAJLU i technologiach przy jednoczesnym traktowaniu siebie jako guru. Kto o zdrowych zmysłach to do cholery czyta?!

Niezmiennie też przeraża mnie też fakt, że dzisiejsze czasy serwują nam więcej autorów książek i blogów niż czytelników, a każdy "piszący" aspiruje albo do jakiejś nagrody literackiej albo rankingu najbardziej wpływowych (żalowych) blogerów. Bez problemu można przecież spełnić swój próżny kaprys produkcji jakiegoś mniej lub bardziej powtarzalnego czytadła o małej mocy rażenia i stworzenia kółka wzajemnej adoracji. Im bardziej bezwartościowa treść, tym więcej ma fanów, subskrybentów, followersów. A dlaczego by nie? Jak wszyscy to wszyscy.

W sumie wracając do meritum - ranking jak ranking. Kominek w tym roku, jak i w poprzednim, uporządkował swoich kolegów w swojej piaskownicy, by każdy znał swoje żenujące miejsce w jeszcze bardziej żenującym szeregu. Jedynym plusem całej sytuacji jest fakt, że wraz ze znajomymi założyliśmy spontaniczny fanpejcz Ogień z Kominka, gdzie ogrzewamy nasze zimne serca iskierkami nienawiści (prosto z piecyka, farelki czy innej kozy). Nawet jeśli nie mamy nic nowego do powiedzenia, to i tak warto dołożyć do tego, co jest swoje trzy grosze, rozmnożyć talenty, pozyskiwać sponsorów i potem rozsiewać mamonę do porzygu.

Kominek aka Piecyk uświadamia mi, że bycie nazwanym przez kogoś blogerem to tak naprawdę wyzwisko gorsze od lachociąga, pedofila, dżeMder, pizdeusza i niemytego chuja. Także pamiętajcie - jedno "Ty Blogerze", jeden kotek umiera, a ktoś zaczyna płakać krokodylimi łzami.

 Jeszcze niedawno pytałabym z głupa: "kto, oprócz mnie, jest na tyle durny, by pisać jeszcze bloga?", a teraz z trudem można odnaleźć osobę, która tego nie robi. Właściwie - czemu nie? Jak wszyscy to wszyscy. W krainie wtórności przecież tak naprawdę wszyscy jesteśmy sobie równi.

PS: To nie jest blog.

(współautorem tej smutnej refleksji jest melanchulijny David - dlatego notatka wyszła aż taka długa, hehe)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz