piątek, 10 stycznia 2014

w r. 2139 wszyscy będziemy wariatami

Codzienna chwila na refleksję nad własnym starczym życiem i śmiercią, na którą zawsze próbuję znaleźć czas w swoim zawsze napiętym grafiku, odnosi w końcu jakiś widoczny pozytywny efekt. Po wiekach rozczulania się nad sobą i analizowania własnej arcyskomplikowanej osobowości bez pomocy błyskawicznych kursów empatii i wizyt u psychologa, już wiem, jak nazwać permanentny stan, w którym znajduję się od dość długiego czasu.
To jaskółczy niepokój, możliwy do zinterpretowania na wiele sposóbów, przez wiele nieważnych słów, niedokończonych zdań i pięknych, wyszukanych metafor. Dla mnie namacalnie to zapętlanie piosenki "Haunted" Beyonce, leżenie przed komputerem z niespokojnie przyspieszonym biciem serca, odtwarzanie w pamięci wszystkich swoich życiowych niepowodzeń, kiepowanie papierosa do kubka z herbatą, co idealnie symbolizuje bezradność, inercję, strach, niespełnienie, rozczarowanie i udrękę. Dobrowolnie wpadam w czarną rozpacz, jak to typowa niezbyt inteligentna kobieta, obawiając się zarówno życia i śmierci, nudy i nadwagi, braku akceptacji i braku osobowości, stanów lękowych i oderwania od rzeczywistości, w międzyczasie jeszcze obserwując swój powolny rozkład i dym w pokoju.

Chyba się skończyłam. Wokół rozgrywa się ciągle, ciągle ta sama historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz